Prezydent Stanów Zjednoczonych George W. Bush dziś nad ranem wrócił do Białego Domu. Tym samym pierwsza od 85 lat wizyta amerykańskiego przywódcy w Wielkiej Brytanii przeszła do historii.

Dziwna to była wizyta, bo w dziwnych żyjemy czasach. Z uwagi na groźbę zamachów terrorystycznych prezydenta Busha otoczono w Londynie bezprecedensowa ochroną. Porządku pilnowało 14 tys. policjantów, a sam amerykański przywódca miał do dyspozycji ponad 200 uzbrojonych agentów.

Zdaniem komentatorów choć pobyt Busha nad Tamizą był ważny dla anglo-amerykańskiego sojuszu, to toczył się niemal wyłączenie przed kamerami telewizyjnymi. Pierwsza para Ameryki w towarzystwie brytyjskiej królowej mogła pobudzić wyobraźnię amerykańskiego elektoratu.

Bush nie spotkał się w Londynie z ani jednym zwykłym Brytyjczykiem; zza pancernych drzwi swej limuzyny nie mógł też słyszeć okrzyków ponad 100 tys. manifestantów, którzy w miniony czwartek obalili na bruk tekturową kukłę George’a Busha – dokładanie tak, jak uczynili to żołnierze z pomnikiem Saddama Husajna.

Dodajmy, iż opinie na temat wojny nadal są na Wyspach podzielone. Bolesną cezurą wizyty Busha w Londynie były zamachy w Stambule. Jak twierdzą analitycy, dwa lata po rozpoczęciu wojny z terroryzmem USA i Wielka Brytania nie mogą pochwalić się definitywnym zwycięstwem.

10:30