Po prawie dwóch tygodniach teren katastrofy lotniczej pod Mirosławcem został otwarty. Nad ranem zniknęły ostatnie posterunki. 23 stycznia zginęło tam 20 dowódców lotniczych. Wracali z konferencji „Bezpieczeństwo lotów”.

Miejsce katastrofy to plac o wymiarach 50 na 50 metrów, 25 arów zdartej wierzchniej warstwy ziemi i wypalonych drzew. Nie przypomina innych miejsc katastrof lotniczych, jak w podwarszawskich Kabatach, gdzie 9 maja 1987 roku rozbił się pasażerski IŁ-62M. Spadająca maszyna skosiła tam setki drzew, hektar lasu został wypalony.

W Mirosławcu tych śladów nie ma. Wszystko wygląda tak, jakby maszyna nagle runęła na ziemię i stanęła w płomieniach. Na miejscu coraz częściej mówi się, że samolot np. na skutek małej prędkości, czy też oblodzenia stracił siłę nośną i po prostu spadł. Pod jednym z drzew płoną znicze, ktoś położył białą różę.

Wczoraj na miejscu były rodziny poległych żołnierzy. Dziś kwiatów i zniczy na pewno przybędzie. Na miejsce przyjdą też mieszkańcy Mirosławca. Stanie tam też głaz z tablicą, na której będą nazwiska lotników. Prawdopodobnie w tle będzie stał ocalały statecznik Casy.