Pół miliona osób wzięło udział w tegorocznym święcie muzyki techno Love Parade w Berlinie. Technomaniacy, którzy przybyli do stolicy Niemiec z całego świata, w tym z Polski, podrygiwali przy muzyce serwowanej przez śmietankę didżejów, m.in. Paula van Dyka, Hardy'ego Harda, Wesbama i Miss Kittin'. Mimo to uczestników imprezy było dwa razy mniej niż w latach ubiegłych.

Zgodnie z tradycją (Parada Miłości odbywa się nieprzerwanie od 1989 roku), platformy wyruszyły równocześnie spod Bramy Brandenburskiej na wschodzie Berlina oraz z Placu Ernsta Reutera w Berlinie zachodnim. O godz. 18.00 oba sznury samochodów spotkały się pod Kolumną Zwycięstwa, gdzie rozpoczęła się finałowa część tej megaimprezy.

Mimo ostrzeżeń synoptyków przed burzą i wichurami w sobotę wieczorem, pogoda nie przeszkodziła w tegorocznej zabawie. Nikt też zdawał się nie przejmować ostrzeżeniami dziennika "Bild", jakoby al-Qaeda planowała tego dnia przeprowadzić zamachy terrorystyczne na stolicę Niemiec.

Zabawa na ulicach Berlina oficjalnie zakończyła przed godz. 23. Nie oznaczało to jednak końca imprezy. Wszyscy przenieśli się do małych klubów rozsianych po całym mieście, gdzie tańce przy ogłuszającym i zniewalającym bicie muzyki techno trwały do rana.

Rosnąca z roku na rok komercjalizacja Love Parade sprawiła, że od kilku lat w tym samym terminie odbywa się Berlinie impreza o wulgarnej nazwie "Fuck Parade". Tegoroczna edycja nie cieszyła się zbytnią popularnością, ale kilkaset osób pokazało, że w stolicy Niemiec żywa jest nie tylko scena techno, ale także muzyki punkowej.

07:10