Kilka wielkich podłódzkich targowisk to spora konkurencja dla warszawskiego Stadionu X-lecia. Wielkie hale i place targowe dziś już nie tętnią życiem – niemal połowa kupujących to goście zza wschodniej granicy. Dlatego po wejściu w życie wiz (1 października), targowiska zaczęły świecić pustakami.

Handel pod Łodzią od lat odbywa się w różnych miejscach i o różnej porze – w piątki i poniedziałki, przeważnie nocą, handluje się w Głuchwowie. Na długo przed otwarciem bram, przy trasie katowickiej tworzą się kilometrowe korki. Zjeżdżają tam handlarze z całej Polski. Pod metalowymi wiatami i w plastykowych kontenerach handlują hurtem i na pojedyncze sztuki – odzież, skóra, buty.

Codziennie nad ranem handel przenosi się do Tuszyna, a w ciągu dnia do 9 wielkich hal w Żgowie. Tam stoiska wynajmują krajowe - wielkie i małe - firmy, markowi producenci i mniej znani hurtownicy.

Kiedyś obroty w tych miejscach szły w miliardy złotych, teraz są o wiele mniejsze. Handlowcy narzekają na recesję, supermarkety oraz tanią, turecka i chińską, odzież. Narzekają jednak przede wszstkim na brak kupujących zza wschodniej granicy.

Z podłódzkich targowisk żyje ok. 25 tys. ludzi. Ich funkcjonowanie to być albo nie być szczególnie dla małych firm. Ale bazary utrzymują nie tylko handlowców: to także praca dla parkigowych, hotelarzy, gastronomii, ochroniarzy. Łatwo więc przewidzieć, co stałoby się, gdyby Tuszyn i okoliczne bazary upadły.

13:30