​Obniżka akcyzy, zrezygnowanie z VAT-u, brak opłaty emisyjnej. To założenia dotyczące paliw zawarte w tarczy antyinflacyjnej, która została przedstawiona w czwartek przez premiera Mateusza Morawieckiego. Czy spadki cen paliw rzędu 30 groszy na litrze - jak zapowiada szef rządu - są realne? Czy "Black Friday" na rynku ropy naftowej przeniesie się na niższe ceny na stacjach benzynowych?

Michał Gardyas, RMF FM: Co wiemy o tarczy antyinflacyjnej? Mamy zapowiedzianą obniżkę akcyzy - do minimalnego unijnego poziomu - od 20 grudnia do 20 maja, brak podatku od sprzedaży detalicznej od nowego roku na 5 miesięcy. Do tego zrezygnowanie z opłaty emisyjnej. Czy na tym etapie można tę tarczę ocenić pod względem jej potencjalnego wpływy na rynek paliw?

Dr Jakub Bogucki, portal e-petrol.pl: Z tego co widać na tę chwilę, te łatwo kwantyfikowalne, czyli łatwo wyliczalne elementy - to jest jakieś kilkanaście groszy na litrze, tak myślę. Ale ja nie biorę pod uwagę kwestii podatku VAT, bo po prostu nie wiem, jak można byłoby oszacować znaczenie tego komponentu. Podejrzewam, że tutaj jest właśnie ta reszta kwoty, o której mówił premier Mateusz Morawiecki. Jeśli chodzi o dodatkowe szczegóły, to warto przyjrzeć się temu, jak te zmiany będą wyglądać w roku przyszłym. Ale tutaj musielibyśmy od rządu uzyskać nieco szczegółów.

Premier podaje, że ceny benzyny spadną nawet o 30 groszy na litrze. To jest realny scenariusz, jeśli zbierzemy te wszystkie składniki tarczy?

Myślę, że to jest możliwe, natomiast nie chciałbym przesądzać, bo nie wiemy o jakich kwotach możemy mówić np. w kontekście tego podatku VAT, jak można byłoby to szacować...

A wierzy pan w to, że stacje paliw zwolnione z płacenia VAT-u za sprzedaż paliw nie zmienią swoich cen? A może wręcz przeciwnie - stacje podniosą ceny i my tych zapowiadanych przez rząd zmian nie odczujemy?

Myślę, że aż tak by nie było. Wszystkim stacjom zależy na marży, ale i na obrocie. Wiadomo, że jeśli jedni obniżą ceny, a drudzy pozostają przy starych cenach - to tym samym ci drudzy stracą klientów. Cóż z tego, że mają wyższe ceny, skoro nie sprzedają? To jeden aspekt. Po drugie, duże koncerny są zobligowane do płacenia podatku od sprzedaży detalicznej. Myślę, że w takich dużych sieciach łatwiej taką operację uregulowania cen przeprowadzić. To co planuje rząd nakłada nam się - przynajmniej od kilku dni - na tendencję spadkową na rynku międzynarodowym. Pytanie, czy ona będzie trwała trochę dłużej? To już jest kolejny argument za tym, żeby ceny na stacjach paliw były niższe, a wielu stacjom jest na rękę taka sytuacja, bo można taniej sprzedawać i mieć obroty.

Jeśli chodzi o te spadki ropy naftowej... Ostatnio na naszej stronie pisaliśmy o wpływie wykrycia nowego wariantu koronawirusa (Omikron) na rynek paliw. Przyzna pan, że świat się wystraszył, bo to jest potencjalnie niebezpieczny wariant, a to mogłoby doprowadzić do spadku popytu na paliwa, ze względu na widmo lockdownów. Kurs ropy spadł w piątek drastycznie, ale teraz zaczyna odbijać. To był taki paliwowy Black Friday?

Zdecydowanie tak, to był Black Friday na rynku paliw i towarów ropopochodnych. Pytanie, czy efekt tego się utrwali na dłuższy czas. Nie będziemy mieć takiej pewności, że ceny pozostaną na niskich poziomach, dopóki nie okaże się jaka będzie polityka państw i ich rządów wobec nowego wariantu koronawirusa. Ważna też jest polityka państw OPEC+ wobec tejże sytuacji, bo np. może dojść do takiego połączenia faktów: wobec tego, że mamy obniżone zapotrzebowanie na paliwa, ze względu na lockdowny wywołane nowym mutantem koronawirusa, to OPEC+ postanowi, że na rynek trafi mniej ropy, niż zaplanowano, niż jej potrzeba. Pytanie, który czynnik przeważy: popytowy czy podażowy? Nie wiemy, jest wiele niejasności. Ale rzeczywiście, to co się w wydarzyło w piątek (drastyczny spadek cen ropy naftowej - przyp. red.) to było wydarzenie bez precedensu. To jest bardzo konkretne zagrożenie dla stabilności rynków światowych, zobaczyliśmy to właśnie w piątek, gdy ceny ropy spadły z poziomu ponad 82 dolarów do około 73.

Nasi rozmówcy - wirusolodzy mówią, że naukowcy potrzebują co najmniej dwóch tygodni na określenie, czy Omikron jest bardziej zaraźliwy od obecnych wariantów. Co jeśli się okaże, że to nie są "strachy na lachy"? Możemy mieć paliwo po 5,50 zł?

Jeżeli okaże się, że nowa mutacja jest bardziej zjadliwa i - tu wchodzi ten drugi element, który jest kluczowy - zostaną wprowadzone rozmaite formy obostrzeń, ograniczeń działalności gospodarczej, transportu - bo to jest ogromny "konsument" ropy, szczególnie transport lotniczy - to siłą faktu ceny zaczną nam zjeżdżać do niskich poziomów. Czy tak niskich, jak w ubiegłym roku? To zależy od tego, jak długie i jak trwałe będą te ograniczenia. Ta "taniość" paliw jest sytuacją patologiczną pod względem ekonomicznym, wymuszona kryzysowymi warunkami. To też nie jest coś, do czego warto byłoby się odnosić mówiąc "bo wtedy było tanio". Wtedy było tanio, bo nie potrzebowaliśmy tego paliwa. Myślę, że nikt aż do tak drastycznych kroków się nie posunie wiedząc jak bardzo mizerna jest światowa gospodarka po kolejnych falach pandemii. Jednak z całą pewnością, jeśli pojawią się lockdowny - ceny powinny znowu zacząć się obniżać.

A jak wyglądają ostatnie wzrosty cen paliw? Bo patrząc na państwa prognozy, to te predykcje nie są aż tak dramatyczne, jak były jeszcze kilka tygodni temu...

Jeśli chodzi o tę zmianę tydzień do tygodnia to faktycznie nie jest to duża zmiana, bo to są 2 grosze na benzynie (Pb95: 6,04 zł - średnia ogólnopolska) i to są właśnie 2 grosze w górę, natomiast prognozy na najbliższe dni są już spadkowe. To wynika nie tylko z "Black Friday" na rynku ropy, ale też z tego, że po wcześniejszych zwyżkach zapewne da się, z określoną marżą, sprzedawać i nawet te ceny obniżyć, biorąc pod uwagę m.in. to, że rosną nam obroty, więc tego paliwa sprzedaje się więcej. Perspektywa na nadchodzący tydzień czy dwa rzędu 5,99-6,05 zł dla średniej ogólnopolskiej jest jak najbardziej prawdopodobna.