Rolą prokuratury jest ocena błędów opisanych w raporcie Millera – w ten sposób Maciej Lasek, b. szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych odniósł się do zarzutu umyślnego sprowadzenia katastrofy w ruchu lotniczym dla kontrolerów w Smoleńsku. „Kontrolerzy nie mieli pewności co do pracy systemów radarowych i powinni przerwać sprowadzanie samolotu i zamknąć lotnisko” – przypominał wydarzenia z 10 kwietnia 2010 roku gość Popołudniowej rozmowy w RMF FM. „Na miejscu panował bałagan, chaos, błędy, nieprzygotowanie” – dodawał Lasek. Podkreślał jednocześnie, że „nieprzygotowanie w Smoleńsku nie było zaplanowane”.

Marcin Zaborski, RMF FM: Umyślne sprowadzenie katastrofy w ruchu powietrznym - taki zarzut polscy prokuratorzy chcą postawić rosyjskim kontrolerom lotu ze Smoleńska. Czy to znaczy, że 10 kwietnia 2010 roku, Rosjanie z rozmysłem sprowadzali załogę i pasażerów polskiego samolotu na pewną śmierć?

Maciej Lasek: Nie. W raporcie komisji Millera, jako pierwszym dokumencie, który pokazywał niewłaściwe działanie kontrolerów rosyjskich, jak również niewłaściwe przygotowanie tego lotniska, wskazaliśmy, że rosyjscy kontrolerzy nie mieli pewności co do pracy systemów radarowych, których używali, i w tym momencie powinni przerwać naprowadzanie samolotu, czy sprowadzanie do lądowania. Według rosyjskich przepisów, przy takich warunkach atmosferycznych należało zamknąć lotnisko. Niestety lotnisko nie zostało zamknięte. Te niewłaściwe działania wskazaliśmy jako elementy, które przyczyniły się do katastrofy.

W tym raporcie jest mowa o unikaniu odpowiedzialności, o braku samodzielności w działaniu, i o błędach w precyzyjnym naprowadzaniu samolotu.

Dokładnie. A dzisiaj prokuratura dokonała oceny tych działań pod względem Kodeksu Karnego. Musimy pamiętać, że komisja wskazuje błędy, które doprowadziły do wypadku, proponuje zalecenia profilaktyczne, ale to rolą prokuratury jest ocena tych błędów, czy one się kwalifikują na zarzuty i jakie zarzuty. Czy nieumyślne sprowadzenie katastrofy w ruchu powietrznym czy umyślne, tak jak dzisiaj poinformowała nas prokuratura.

Jasne, że prokuratura jest od tego, żeby o tym zdecydować, ale kiedy eksperci komisji Millera analizowali działania kontrolerów lotu? I to, co działo się w wieży lotów, to widzieli państwo tam bałagan, chaos, błędy, czy jednak jakieś umyślne działania kontrolerów lotu?

Nie, był to bałagan, był to chaos, były to błędy, było te nieprzygotowanie, i w pewnym momencie stworzenie czegoś w rodzaju planu awaryjnego, bo musimy pamiętać, że to rosyjscy kontrolerzy powiedzieli polskiej załodze, żeby od 100 m być gotowym do odejścia na drugi krąg. A ostatnią barierą, która zabezpiecza samolot ze zderzeniem z ziemią, jest jednak działanie pilota. Pilot nawet otrzymując niewłaściwe komendy od kontrolera, informujące go, czy jest na ścieżce, czy obok ścieżki, nie może przekroczyć minimalnej wysokości, jeśli nie zobaczy ziemi.

Ale z całą pewnością, z pełnym przekonaniem może pan powiedzieć, że to nieprzygotowanie, o którym pan mówi, nie było zaplanowane?

Absolutnie jestem tego pewien, że nie było to zaplanowane. Myślę, że zetknęliśmy się tutaj z olbrzymią bylejakością - przygotowania tego lotniska na przyjęcie tych rejsów, zarówno z 7, jak i 10 kwietnia. Ale to my chcieliśmy tam pojechać. To lotnisko było już od dłuższego czasu nieczynne. Można powiedzieć, że ci kontrolerzy zostali tam ściągnięci z łapanki, co nie zdejmuje z nich odpowiedzialności.

W raporcie Millera eksperci napisali tak: Kierownik lotów i kierownik strefy lądowania nie posiadali licencji zgodnych z normami, nie stosowali procedur stosowanych w międzynarodowej żegludze powietrznej. Jakie to spowodowało konsekwencje dla tego, co się działo wtedy na lotnisku?

Tu akurat nie miało to aż tak bardzo znaczenia, ponieważ było to lotnisko wojskowe, w związku z czym nie podlegało cywilnym przepisom, i ci kontrolerzy też byli kontrolerami wojskowymi. Wielu naszych kontrolerów na lotniskach wojskowych w Polsce również nie ma takiej licencji. Ja bym porównał troszeczkę tę sytuację z 10 kwietnia 2010 roku do sytuacji dwa lata wcześniej - w Mirosławcu. Podejście samolotu CASA do lotniska w Mirosławcu było realizowane według takiego samego systemu, jak w Smoleńsku. Najlepszy kontroler na tym lotnisku podawał załodze informacje na ślizgu dobrze, czyli bardzo podobnie, a jednocześnie zarówno komisja, która badała ten wypadek, jak i biegli prokuratury - ja byłem członkiem takiego zespołu biegłych - wskazała, że ten samolot prawie ani przez chwilę nie znajdował się na ścieżce. Czyli kontroler też podawał niewłaściwe informacje, ale musimy pamiętać, ze ten radar, który tam jest wykorzystywany, to jest tak naprawdę prehistoria.

Dziś, kiedy prokuratorzy mówią o nowych zarzutach dla Rosjan, słyszymy, że podstawą do ich postawienia jest między innymi nowa opinia z zakresu fonoskopii, dotycząca wypowiedzi pracowników wieży kontroli lotów. Czy to znaczy, że prokuratorzy usłyszeli więcej niż eksperci tworzący raport Millera albo usłyszeli coś zupełnie innego?

Albo inaczej to zinterpretowali. Ponieważ ten materiał, na którym bazowała prokuratura to jest między innymi kopia z zapisu rozmów na wieży, nagranych na magnetofonie na wieży, pozyskana przez członków zespołu, który był tam już od 10 kwietnia, czyli członków komisji Millera. To dzięki pracy naszych kolegów, akredytowanego przedstawiciela, udało się ten materiał pozyskać, bo prawdopodobnie gdyby nie to to od Rosjan dostalibyśmy jedynie ich stenogram, który niewiele do oceny pracy rosyjskich kontrolerów.

Ale analizował pan, co innego mogli usłyszeć prokuratorzy, kiedy patrzy pan na te nagrania i się w nie wsłuchuje?

Wydaje mi się, patrząc na dzisiejszą konferencję prokuratorów, oni usłyszeli dokładnie to samo, co usłyszała komisja Millera.

Skąd decyzja o zmianie kwalifikacji prawnej tych czynów?

Ocenili te działania na można powiedzieć świadome złamanie przepisów. Ja podam to obrazowo. Jeżeli wjeżdżamy na czerwonym świetle na skrzyżowanie i dochodzi do wypadku, to niewykluczone, że zostaną nam postawione zarzuty świadomego doprowadzenia do wypadku, bo złamaliśmy przepisy. Myśmy też wskazali w raporcie komisji Millera, że te przepisy zostały przekroczone przez rosyjskich kontrolerów.  Ale tak jak powiedziałem wcześniej, my nie możemy oceniać, czy to się kwalifikuje na zarzut czy nie. Natomiast prokuratura - jak najbardziej. 

Prokuratorzy zapowiadają, że pojadą do Rosji, żeby sfotografować i skatalogować wszystkie fragmenty wraku Tupolewa i mówią, że to po to, byśmy wiedzieli jakie i ile części znajduje się w Rosji. Panie doktorze, czy to znaczy, że Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych (PKBWL) nie skatalogowała wszystkich fragmentów tupolewa?

PKBWL przede wszystkim nie badała tej katastrofy, tylko komisja wojskowa. A komisja wojskowa miała ocenić stan wraku, przyczyny tego wypadku, i nie prowadzi się katalogowania każdego elementu, który jest znaleziony, tylko te elementy, które są istotne z punktu widzenia określania przyczyny.

Czyli do tej pory tak naprawdę nie wiemy, ile jest tych fragmentów i jakie to są części samolotu?

Ja nie wiem, ile takich działań prowadzili poprzedni prokuratorzy, bo przecież zespół biegłych wyjeżdżał kilkakrotnie na miejsce wypadku, do Smoleńska. Również pirotechnicy robili swoje badania, w związku z czym można powiedzieć, że... Ja bym powiedział tak: Katalogowanie tych wszystkich części jest bardziej istotne z punktu widzenia ewentualnego transportu wraku do Polski, niż z punktu widzenia określenia przyczyn.

To pana naprawdę nie dziwi, że 7 lat po katastrofie słyszymy, że dopiero teraz ktoś będzie sprawdzał, co tak naprawdę się po tej katastrofie zachowało?

Po tej katastrofie zachowały się elementy, które ewidentnie wskazują, jakie były przyczyny tego wypadku. Jeżeli ktokolwiek chce zobaczyć elementy, które zderzyły się z brzozą, które zderzyły się z tymi wcześniejszymi drzewami, fragmenty silników, które były analizowane, czarne skrzynki - to są elementy istotne do określenia przyczyny. Jeżeli w historii badania wypadków lotniczych pan popatrzy, ile razy była robiona choćby rekonstrukcja 3D samolotu po takim wypadku, to były to 3 albo 4 przypadki w historii.


„Teorie zamachowe, teorie alternatywne urosły 2-3 lata po katastrofie smoleńskiej. One wtedy zebrały najwięcej zwolenników. Dzisiaj jest trudno z nimi walczyć, ale między innymi również przez bierność władz, bierność polityków” – mówił w internetowej części Popołudniowej rozmowy w RMF FM Maciej Lasek. Były przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych tłumaczył, że naukowcy badający okoliczności katastrofy nie byli powołani do tłumaczenia opinii publicznej postępów prac. Według niego zmieniło się to „trzy lata po wypadku”. „To w zasadzie był mój pomysł, kiedy widziałem, że nie ma żadnej innej możliwości walki z tymi teoriami, a proszę pamiętać, że trudno się walczy, jeżeli się nie ma dostępu do materiałów”. „Popatrzmy na to, jako na błąd państwa, które nie było gotowe na to, żeby zmierzyć się z tym problemem. Wydaje mi się, że ten sam problem mamy dzisiaj. Jeżeli popatrzymy sobie na wypadek [premier Szydło – przyp. red.] w Oświęcimiu i dezinformację związaną z tym wypadkiem - rejestratorów nie ma, rejestratory są. Nie da się ich odczytać, da się odczytać. Państwo dalej jest niegotowe do tego, żeby zmierzyć się z takimi trudnymi tematami” – mówił Lasek.