​Nieważne kto był lepszy – ważne kto więcej zyskał. I z tego punktu widzenia patrzę na niedzielną debatę. Jeśli chodzi o prostą ocenę – kto był lepszy, a kto gorszy – każdy będzie miał własną.

Zwolennicy Andrzeja Dudy powiedzą, że ich kandydat zaprezentował się jako polityk grzeczny, spokojny, ułożony, nie łamiący konwencji i celnie punktujący rywala w sprawach społecznych. Fani Bronisława Komorowskiego orzekną, że prezydent był pełen woli walki, energetyczny, aktywny i lepszy w sprawach bezpieczeństwa. Ale to urzędujący prezydent więcej – moim zdaniem - „ugrał” podczas tych 80 minut. Przełamał stereotyp wypalonego, ospałego, rozleniwionego prezydenta, który po równi pochyłej zmierza ku wyborczej klęsce. I choć wielu wydał się zapewne nadto agresywny, łamiący ustalenia i dobre obyczaje – to udowodnił, że pogłoski o jego politycznej śmierci są jednak przesadzone. Andrzej Duda, na jego tle, mógł zdać się wielu jednak zbyt niedoświadczony, zbyt mało „otrzaskany” w trudnych sytuacjach, by już dziś wkraczał do Pałacu Prezydenckiego. Uważam więc, że na poziomie prostego, powierzchownego przekazu, żaden z panów nie stracił wyborców, ale być może Bronisławowi Komorowskiemu udało się nieco zmobilizować tych, którzy nie głosowali w pierwszej turze.
 
***
 
Sztabowcy – jak to zawsze po debatach bywa, obwieszczają zwycięstwo swego kandydata. Jednak lepszy nastrój panuje w szeregach Platformy. W PiS-ie i okolicach mówi się o tym, że Andrzej Duda podszedł do debaty zanadto „z marszu”, że był zmęczony, za mało przed nią ćwiczył, że nie przygotował chwytów podobnych tym, jakie stosował Bronisław Komorowski – choćby tego z utrzymywaniem etatu na uczelni, czy wchodzeniem w wypowiedzi rywala z komunikatem „dwa lata za in vitro, dwa lata!”. Co zresztą charakterystyczne – o ile dość łatwo ustalić, kto pracował przed debatą z prezydentem, to pytanie, kto przygotowywał Dudę – budzi w PiS-ie jakąś dziwną nerwowość. I jakoś nikt nie chce się przyznać do współautorstwa pytań o Jedwabne czy milicjanta.
 
***
 
Przed nami druga debata. Acz coraz częściej słyszę, że zbierają się nad nią czarne chmury. Sztaby nie były „dogadane”, jak ma ona wyglądać. I ustalanie jej szczegółów dopiero rusza. A tu zaczynają się schody. Bo może – myślą jedni – lepiej byłoby, żeby panowie nie stali a siedzieli? A może każdy sztab powinien przyprowadzić na nią własnego dziennikarza, a nie zdawać się na telewizję? A może w ogóle uznać, że jedna debata wystarczy? I skupić się na tym, jak uniknąć kolejnej? Podobno – słyszę w okolicach PiS – Jarosław Kaczyński optuje za takim właśnie rozwiązaniem. Andrzej Duda niekoniecznie… Ale jest też pomysł, żeby w czwartek, w czasie planowanej debaty telewizyjnej, kandydat PiS pojechał do Lubina na zaproszenie Pawła Kukiza i pokazał się jako człowiek, który omija „mainstream” na rzecz kontaktu z wyborcami.  
 
***
Dokładnie 10 588 195 widzów. Tyle – jak słyszę - osób śledziło w niedzielę debatę.
6 mln oglądało ją w TVP.
2,5 mln w Polsacie.
1 mln w TVP Info.
0,5 mln w Polsat News.
I niech mi ktoś powie, że naród nie interesuje się polityką.