W sobotnich Faktach z Twojego Miasta odkrywaliśmy "Czerwone Miasto" na Mazowszu, czyli Żyrardów. Swoją nazwę miasto zawdzięcza m.in. architekturze, czyli głównie budynkom z czerwonych cegieł.

Na dodatek każda cegła z Żyrardowa jest podpisana inicjałami: H&D. Takie cegły powstawały w cegielni żyrardowskich fabrykantów: Karola Hielle i Karola Augusta Dittricha. Do tej pory te cegły są znakiem jakości Żyrardowa, bo miasto przetrwało w niemal nie zmienionej formie. Cegły nadal sprawują się świetnie i nie wymagają szczególnych zabiegów czy troski ze strony konserwatorów.

Historia Żyrardowa to także opowieść o pierwszych, odważnych i zdeterminowanych kobietach, które pracowały przy produkcji lnu.

Francuskie miasto w Polsce



Nazwa "Żyrardów" brzmi mało polsko i nawet trudno jest ją wymówić. To wszystko prawda, bo Żyrardów zawdzięcza swoją nazwę francuskiemu inżynierowi Filipowi de Girardowi. To właśnie od jego nazwiska mamy to miasto na Mazowszu. Wynalazca przybył na zaproszenie rządu Królestwa Polskiego na ziemie polskie, żeby ratować i rozwijać przemysł - opowiada pasjonat historii z żyrardowskiego Urzędu Miasta - Jacek Grzonkowski.

To Filip de Girard wynalazł maszynę do mechanicznego przędzenia lnu, która zrewolucjonizowała proces produkcji i spowodowała, że Żyrardów stał się tak ważnym miejscem na włókienniczej mapie Europy. Oczywiście twórca maszyny nadzorował powstawanie fabryki lnu i został jej pierwszym dyrektorem technicznym. Ruda Guzowska, czyli wieś, gdzie powstał zakład, przyjęła nazwę "Żyrardów", jako wyraz wdzięczności dla de Girarda za jego zasługi, zaangażowanie i pracę. Wygląda na to, że jesteśmy jednym z nielicznych miast (a może nawet jedynym), które nosi nazwę od Francuza i jeszcze tak genialnego - dodaje Grzonkowski.

Błękitny Żyrardów


Chociaż Żyrardów w kolorach budynków jest czerwony, to można o tym mieście mówić także, że jest "błękitne". To sprawka lnu, z którego Żyrardów słynął i tak jest do dziś. Len to najpierw roślina, która ma kwiaty w kolorze błękitnym. Z rośliny otrzymujemy len-materiał, a żyrardowska fabryka robiła tak znakomite materiały, że miała prawo używać zaszczytnego tytułu: "Dostawca Dworu Jego Cesarskiej Mości". To oznacza, że materiały były regularnie dostarczane na carski dwór. 

Fabryka dała początek miastu i była jego sercem - przypomina Barbara Rzeczycka z Muzeum Mazowsza Zachodniego w Żyrardowie. Ale fabrykanci: Hielle i Dittrich myśleli też o robotnikach, zatrudnionych w zakładach. To właśnie dla nich powstały budynki mieszkalne, szkoła, szpital i kościół (ten największy, najwspanialszy w Żyrardowie to kościół farny). A wszystko budowano w sposób niezwykle poukładany i przemyślany. Ulice Żyrardowa przecinają się pod kątem prostym, jak na planie szachownicy, tworząc kwartały. Nie brakowało też miejsc odpoczynku: ogrodów na tyłach domów robotników czy parku. Dlatego nawet dziś możemy mówić o Żyrardowie, że jest to miasto-ogród. Z kolei zakłady lniarskie przynosiły gigantyczne zyski: kilka milionów rubli rocznie, co było wtedy ogromną fortuną. Zresztą do dziś Żyrardów słynie z lnu i tu powstał najdłuższy na świecie - bo liczący ponad kilometr - lniany obrus, który został wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa. Zakłady lniarskie teraz to lofty, czyli apartamenty, które powstały w pofabrycznych budynkach. 

Żyrardów filmowo


Niedawno, bo pod koniec stycznia swoją premierę miał film: "Strajk Szpularek-Prawdziwa historia". To właśnie w tej produkcji pokazane są wyjątkowo dzielne kobiety, które jako pierwsze na świecie wznieciły strajk masowy. Kobiety nie tylko domagały się lepszych warunków pracy, ale były tak zdeterminowane w swoich dążeniach, że poniosły ofiarę krwi - przytacza wydarzenia pomysłodawca filmu, Jacek Czubak.

Zdjęcia były kręcone w autentycznych miejscach m.in. na terenie XIX-wiecznej osady fabrycznej w Żyrardowie czy w zabytkowym budynku Resursy, który kiedyś był miejscem kultury i zabawy dla dyrektorów fabryki. Ta produkcja o żyrardowskich szpularkach, to nie jedyna filmowa historia, bo miasto ma bogaty dorobek głównych ról. Żyrardów jest, bowiem, bardzo plastyczny i grał już Kraków, a ostatnio Gdańsk w najnowszym filmie Andrzeja Wajdy "Wałęsa. Człowiek z nadziei". 

"Miasto premierów"



Żyrardów może się pochwalić tym, że aż dwóch premierów Polski tutaj mieszkało. Pierwszym był Leszek Miller, który uczył się w ówczesnym technikum elektrycznym. Teraz jest to Zespół Szkół nr 1 przy ul. Bohaterów Warszawy. Potem przyszły premier pracował jako robotnik w żyrardowskich Zakładach Lniarskich. Przy maszynie, którą obsługiwał swojego czasu robotnik-Leszek Miller, była tabliczka przypominająca o tym fakcie. Drugi premier to Waldemar Pawlak, który nadal bywa w Żyrardowie. 

Wieczna miłość


O wiecznej, niezłomnej miłości marzą nowożeńcy i w Żyrardowie znaleźli na to sposób. Ich zaklinanie szczęścia na przyszłość, to zwyczaj robienia zdjęć na tle will Dittricha. Wierzą, że po sesji fotograficznej ich miłość będzie tak silna, jak syna fabrykanta do śpiewaczki operowej.

Karol Dittrich junior zakochał się w artystce pochodzenia włoskiego lub francuskiego, ale interweniował ojciec, który przekupił dziewczynę, żeby zniknęła z życia jego syna - rozpoczyna opowieść Jacek Grzonkowski. Trzeba pamiętać, że w tamtych czasach związek fabrykanta ze śpiewaczką byłby mezaliansem. Jednak Karol Dittrich junior nigdy nie pogodził się ze stratą ukochanej i po jej wyjeździe w jednym z pokoi willi Dittricha stworzył rodzaj świątyni, pokoju, gdzie wisiał portret dziewczyny, a wstęp miał tylko on i gosposia.

Niestety feralnym zbiegiem okoliczności obraz spłonął, bo ognia nikt nie zauważył na czas. Nawet strażacy z fabryki niewiele mogli pomóc, bo pojawili się za późno na miejscu (wcześniej gwizdek-wezwanie do pożaru wzięli za sygnał na obiad dla robotników). Zrozpaczony fabrykant wyjechał z Żyrardowa i nigdy już nie wrócił do miasta. Zarządził w ostatniej woli, aby jego prochy zostały rozrzucone w nad Adriatykiem i prawdopodobnie tak się stało, bo urna Dittricha juniora zniknęła z rodzinnego grobowca w Dreźnie. Teraz na tarasie willi udzielane są też śluby, co jest niezwykle romantyczne, bo budynek znajduje się w otoczeniu zabytkowego parku. 

Na tropie wojaka Szwejka

Żyrardów może się pochwalić niezwykłym miejscem, a mianowicie gabinetem Pawła Hulki-Laskowskiego, któremu zawdzięczamy polską wersję przygód wojaka Szwejka. Jego wnuk Piotr Dutkiewicz zdradza, jak to się stało, że Hulka-Laskowski mógł tłumaczyć powieść Jaroslava Haska. Brat mojej babci, czyli żony Hulki, trafił do niewoli rosyjskiej jako żołnierz austriacki razem z Haškiem właśnie. To musiał być dosyć przyjemne, bo panowie sobie siedzieli i popijali piwo i wtedy Hašek opowiadał żołnierzom to, co mu po głowie chodziło i co później przyjęło postać tej powieści. Dzięki tej znajomości z okresu niewoli, Hašek zgodził się później, żeby to mój dziadek tłumaczył "Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej". To było za wstawiennictwem brata babci. Już nawet dawno temu trzeba było mieć pewne układy, żeby coś załatwić - mówi.