Jest najcięższy i najsilniejszy wśród tyczkarzy. Jako jedyny jest w stanie skakać na tyczkach Siergieja Bubki. We wtorek odniósł największy sukces w karierze. Piotr Lisek został w Londynie wicemistrzem świata i mówi: "Staram się nie być leniuszkiem".

Konkurs rozgrywany był w zimnie, a mimo to stał na bardzo wysokim poziomie. Nie brakowało też dramaturgii. Lisek mógł odpaść z zawodów już na wysokości 5,65. Pokonał ją dopiero w trzeciej próbie.

Jak do niej podchodziłem, czułem bardzo dużą presję i stres. Ale ten chyba od jakiegoś czasu bardzo dobrze na mnie działa. Nie sądziłem, że na tej tyczce, na jakiej skakałem, mogę wjechać w stojaki. Zrobiłem wszystko za dobrze i po prostu poprzeczkę strąciłem przy wznoszeniu się ku górze. Na trzeci skok musiałem ją zmienić, a to jest zawsze ryzykowne - przyznał.

Lisek uzyskał w Londynie 5,89 m - tak wysoko na stadionie jeszcze nie skakał, choć zimą w hali nie strącił poprzeczki zawieszonej na sześciu metrach.

Byłem w szoku, że jestem dzisiaj taki mocny. Wziąłem najtwardszą tyczkę, jaką miałem w tym sezonie. Poziom konkursu był bardzo wysoki, mimo że warunki nie były idealne, bo było bardzo zimno - przyznał zawodnik.

To, że rozgrywka medalowa toczyła się między Liskiem, Francuzem Renaudem Lavillenie, Amerykaninem Samem Kendricksem i Pawłem Wojciechowskim, nie było zaskoczeniem. Niespodzianką była za to czwarta lokata Chińczyka Changrui Xue, który skoczył 5,82 i ustanowił rekord kraju.

Nawet, kiedy Lisek był już pewny medalu, a nie wiadomo było jedynie, jakiego koloru będzie to krążek, Polak nie stracił koncentracji.

Bo interesowało mnie złoto. Nie chciałem zgubić koncentracji cieszeniem się. Nie rozluźniłem się i cały czas sobie powtarzałem: złoto, złoto, złoto. Niestety, Sam dzisiaj był lepszy - podsumował.

Polski lekkoatleta był zaskoczony wysokim poziomem zawodów: by stanąć na podium, trzeba było skoczyć 5,89 m.

Zazwyczaj jest tak, że jak się skacze 5,80, to na każdej imprezie zdobywa się medal. Teraz jednak okazało się, że nie. A nie tak dawno w halowych mistrzostwach świata w Portland uzyskałem 5,75 i byłem trzeci - przypomniał.

Przepis na sukces? Trenuję sumiennie i staram się nie być leniuszkiem. To tyle - skwitował świeżo upieczony wicemistrz świata.

Podkreślał, że duże wsparcie, ale i motywację, dostaje od żony Aleksandry, która w przeszłości także skakała o tyczce.

Nigdy w stu procentach nie jest zadowolona. Zresztą tak jak ja. Sama skakała i wie, że nie mogę osiąść na laurach, bo jeszcze dużo przede mną. Ona raczej mnie motywuje, rzadko kiedy mówi pozytywne słowa. To jest chyba dobre - ocenił.

Teraz przed Liskiem zakończenie sezonu: będzie startował m.in. w finale Diamentowej Ligi.

A to takie drugie mistrzostwa świata. Absolutnie się nie rozluźniam i normalnie będę trenować. Jeszcze nie będę leżeć z palemką i drinkiem na sofie. Na to przyjdzie czas później - zapowiedział.

Polacy mają już w Londynie cztery medale. We wtorek srebro dorzucił Adam Kszczot w biegu na 800 m, a dzień wcześniej w rzucie młotem złota była Anita Włodarczyk, a brązowa Malwina Kopron.

W skoku o tyczce piąte miejsce - po pokonaniu wysokości 5,75 - zajął Paweł Wojciechowski.


(e)