Sąd Okręgowy w Poznaniu skazał Grzegorza L. oskarżonego o zabójstwo swojego adopcyjnego ojca na karę dwóch i pół roku więzienia za nieumyślne spowodowanie śmierci. Mężczyzna opisał zajście w swoim dzienniku, ale zarzekał się, że opisana historia to fikcja literacka.

Sąd Okręgowy w Poznaniu uznał, że śmierć pokrzywdzonego nastąpiła po tym, jak Grzegorz L. zrzucił go z pomostu nad jeziorem w Lusówku, po czym u ofiary doszło do niewydolności i niedokrwienia serca.

Wskazują na to po pierwsze zeznania świadków, w którym oskarżony opowiadał o tym, co zrobił, również wyniki badania wariografem, z których wynika, że oskarżony nie mówił prawdy o przebiegu zdarzenia oraz notatnik oskarżonego, w którym opisał to, co się wydarzyło - mówi sędzia Karolina Siwierska.

To właśnie ten dziennik wywołał najwięcej kontrowersji, ponieważ oskarżony zarzekał się, że opisana tam historia była fikcją literacką, a on sam nie miał nic wspólnego ze śmiercią ojca.

Sędzia wskazała, że z notatnika oskarżonego wynika, że Grzegorz L. będąc ze swoją matką w przychodni zdrowia spotkał przypadkowo swojego adopcyjnego ojca i podsłuchał jego rozmowę, z której wynikało, że wybiera się na ryby. Z rozmowy tej wynikało również, gdzie i kiedy będzie na rybach.

Woda miała ok. metra głębokości

Oskarżony wykorzystał to i zjawił się na miejscu zdarzenia. Jak napisał, postanowił "zasadzić się" na swojego ojca - takiego dokładnie sformułowania użył. Następnie na miejscu zdarzenia, gdy upewnił się, że nikogo nie ma w pobliżu, zepchnął ojca z pomostu do wody. Z zapisków oskarżonego nie wynika, że chciał w ten sposób pokrzywdzonego zabić - i sąd takiego zamiaru w zachowaniu oskarżonego się nie doszukał, nie dopatrzył - powiedziała sędzia.

Wskazała przy tym, że w miejscu, w którym pokrzywdzony wpadł do wody nie było głęboko; woda miała ok. 1 m głębokości.

Należy przyjąć, że gdyby nie fatalny stan zdrowia pokrzywdzonego, który cierpiał na skrajnie zaawansowaną miażdżycę i chorobę niedokrwienną serca, nie doszłoby do zaostrzenia tej choroby w wyniku upadku do wody i pokrzywdzony nie utonąłby - szczególnie, że z materiału dowodowego wynika, że potrafił dobrze pływać, był dobrym pływakiem - mówiła sędzia.

Należy przy tym podkreślić, że oskarżony od wielu lat nie miał kontaktu ze swoim adopcyjnym ojcem i nie wiedział w jakim stanie zdrowia ten ojciec się znajduje. Zasady doświadczenia życiowego, zdaniem sądu, jednoznacznie wskazują, że wpadnięcie z pomostu, gdzie woda ma 1 m głębokości, nie skutkuje śmiercią, a co najwyżej przemoknięciem. Trudno zatem uznać, że oskarżony chciał w ten sposób zabić swojego ojca, albo że przynajmniej przewidywał taką możliwość i się na to godził. Dlatego sąd uznał, że oskarżony swoim zachowaniem spowodował nieumyślne spowodowanie śmierci swojego ojca Wojciecha L. - podkreśliła.

Mężczyzna został skazany na 2,5 roku pozbawienia wolności. W trakcie procesu oskarżony odbywał już karę 3 lat pozbawienia wolności za inne przestępstwa, odsiedział już ponad dwa lata i pozostanie w więzieniu do końca wymierzonej kary.

Wyrok nie jest prawomocny. Obrona zapowiedziała już apelację.

Przypadkowo znaleziony dziennik

Do zdarzenia doszło w maju 2015 roku. Wtedy w wodach jeziora Lusowskiego w Wielkopolsce odnaleziono zwłoki mężczyzny. Początkowo zakładano, że śmierć nastąpiła w wyniku utonięcia. Dopiero po latach udało się szczegółowo wyjaśnić okoliczności tego zdarzenia.

Policjanci pracujący nad inną sprawą dotarli do notesów należących do Grzegorza L. W jednym z nich, w rozdziale zatytułowanym "Zemsta po latach", odkryli opis zabójstwa, jakiego miał dokonać Grzegorz L. Mężczyzna w pamiętnikach, stosując retrospekcję, miał opisywać swoje życie od narodzin do śmierci swojej matki, w tym krzywdy, jakich doznał od swojego ojca w dzieciństwie.

Prokuratura żądała dla oskarżonego 25 lat więzienia. W akcie oskarżenia zarzuciła Grzegorzowi L., że 26 maja 2015 roku w podpoznańskim Lusówku zabił swojego adopcyjnego ojca, zrzucając go z pomostu do wody, a czynu tego dokonał "w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie". Chodziło o zemstę m.in. za złe traktowanie go w dzieciństwie. 

Prokurator Przemysław Frąckowiak szczegółowo odniósł się w mowie końcowej do zebranego w sprawie materiału dowodowego, w tym zeznań świadków oraz wyników badania wariografem.

Prokurator podkreślił również, że w jego ocenie pamiętnik oskarżonego "nie jest to żaden utwór literacki, który oskarżony - jak sam mówi - miał wydać. Jest to bowiem swego rodzaju spowiedź za popełnione grzechy i chęć odkupienia win". Dodał, że świadczy o tym wprost fragment, w którym oskarżony zwracając się do konkretnej osoby napisał, że "jeżeli to czyta, to on - czyli oskarżony - prawdopodobnie już nie żyje". Ten pamiętnik nie miał ujrzeć światła dziennego za życia oskarżonego - ale stało się inaczej - powiedział prokurator.

Grzegorz L. zaprzeczył zarzutom

Obrońca oskarżonego Jędrzej Kubera wniósł o uniewinnienie. Z kolei sam oskarżony na ostatniej rozprawie przed sądem podkreślał, że "tego postępowania karnego, w ogóle nie powinno być". Oskarżony przekonywał, że śmierć ojczyma nastąpiła wskutek zawału, przed jego wpadnięciem do wody, i nie miał on z tym zdarzeniem nic wspólnego. 

Dodał także, że w jego opinii "jedynymi katalizatorami dla śledczych, dla wznowienia postępowania w sprawie tej smutnej, aczkolwiek jednoznacznej śmierci mojego ojczyma były zeznania osób, które miały świadomość, że miałem zamiar napisania książki, której tworzyłem zapiski - określone przez prokuratora pamiętnikiem - które w dużej mierze zawierały fikcję przeplatającą się z faktami".

Jeśli ja siedzę na ławie oskarżonych za fantazję, to gdzie powinien siedzieć dziś prokurator, który powinien oskarżać sprawców zabronionych czynów, a nie oskarżać ludzi o niestworzone czyny, które nie miały nigdy miejsca - podkreślił.