"Te zawody były do wygrania, ale miałam pecha" - podsumowuje w rozmowie z RMF FM swój pierwszy występ w sezonie Justyna Kowalczyk. Po tym, jak potknęła się w półfinale sprintu techniką klasyczną, zajęła ostatecznie 7. miejsce. Wygrała Marit Bjoergen.

Kacper Merk: Co stało się w półfinale?

Justyna Kowalczyk: Pod stopą mamy strefę smaru, który w takich warunkach jak dziś, jest bardzo trudno dobrać. Na kwalifikację posmarowaliśmy tak, że narty w ogóle nie trzymały się śniegu, co przełożyło się na taki a nie inny wynik. Dlatego na zawody posmarowaliśmy tak, że trzymały bardzo mocno. Tak mocno, że zebrał się tam śnieg, którego nie potrafiłam się pozbyć, no i niestety upadłam. Mówiąc obrazowo: złapało tak, jakby z lodu zejść nagle na chropowaty teren. Momentalnie zatrzymuje cię z całym impetem. Tu nie ma mowy o żadnym błędzie, po prostu miałam pecha.

Ale zanim to nastąpiło, pokazała pani, że jest w formie.

Mój plan na dzisiaj polegał na tym, by rozkręcać się z biegu na bieg. W eliminacjach nie mogłam dać z siebie wszystkiego ze względu na narty, w ćwierćfinale nie musiałam dać z siebie wszystkiego, no a w półfinale, gdy miałam już uciec rywalkom, przydarzył się pech. Szkoda, bo te zawody były dzisiaj do wygrania, ale nie zawsze można wygrywać. Mimo wszystko bardzo się cieszę z tego co pokazałam, moja forma jest naprawdę na bardzo dobrym poziomie.

Czyli na jutrzejszy bieg na 10 kilometrów patrzymy z optymizmem?

Faktycznie, może będę się go trochę mniej bać.