"Trudno sobie wyobrazić, aby w obliczu ryzyka kolejnych zamachów sygnatariusze układu z Schengen chcieli utrzymać otwarte granice, jeśli nie będą mieli większego zaufania do swoich działań wywiadowczych i nie uzyskają większej kontroli nad zewnętrznymi granicami Unii Europejskiej" – ostrzega po tragedii w Paryżu dyrektor brytyjskiego think-tanku Chatham House dr Robin Niblett. Dodaje, że "złość, konfuzja i brak zgody wobec tego, jak poradzić sobie z bezprecedensową falą uchodźców i migrantów zbliża się do punktu krytycznego".

"Trudno sobie wyobrazić, aby w obliczu ryzyka kolejnych zamachów sygnatariusze układu z Schengen chcieli utrzymać otwarte granice, jeśli nie będą mieli większego zaufania do swoich działań wywiadowczych i nie uzyskają większej kontroli nad zewnętrznymi granicami Unii Europejskiej" – ostrzega po tragedii w Paryżu dyrektor brytyjskiego think-tanku Chatham House dr Robin Niblett. Dodaje, że "złość, konfuzja i brak zgody wobec tego, jak poradzić sobie z bezprecedensową falą uchodźców i migrantów zbliża się do punktu krytycznego".
Policjanci na paryskim Placu Republiki /PAP/EPA/MALTE CHRISTIANS /PAP/EPA

Paryskie ataki podważają wiarygodność europejskich rządów. Podczas gdy atak na +Charlie Hebdo+ skupił wszystkich wokół fundamentalnej wartości, jaką jest wolność słowa, tym razem ludzie zaczną się zastanawiać, czy ich władze są w stanie obronić ich fizycznie, jak również ochronić ich sposób życia - pisze w swojej analizie dyrektor think-tanku. Dodaje, że ataki mogą wzmocnić pozycję populistycznych partii przed kluczowymi wyborami w wielu krajach europejskich, w tym przed wyborami regionalnymi we Francji.

Według Nibletta zamachy w Paryżu były "typowym aktem terroru, zabito zwykłych ludzi w miejscach, których nigdy nie da się precyzyjnie obronić". Ich głównym celem było wywołanie kontrreakcji, która podzieli europejskie społeczeństwa i pomoże zrekrutować nowych sympatyków w Europie i poza jej granicami - ocenia ekspert. Podobnie jak w nowojorskich zamachach z 11 września 2001 roku, piątkowe ataki w Paryżu miały charakter i wymiar, który kwalifikuje je jako akt wojny. W tym kontekście jakiekolwiek wspominanie o potencjalnym wstrzymaniu udziału Francji w atakach na IS w Syrii i Iraku jest polityczną fikcją - dodaje.

Dyrektor brytyjskiego think-tanku wskazuje na znaczące różnice między reakcjami po zamachach w Nowym Jorku i Paryżu. Jak ocenia, interwencje w Iraku i Afganistanie pokazały ograniczenia dotyczące skuteczności takich działań, a jakiekolwiek uderzenie w IS może wywoływać chęć reperkusji u ukrytych sympatyków Państwa Islamskiego w różnych krajach Europy, których jest znacznie więcej niż zwolenników Al-Kaidy w 2001 roku.