Wojskowo-cywilny konflikt o obronę wrocławskiego osiedla Kozanów. Szef wojewódzkiego sztabu wojskowego twierdzi, że akcja obrony osiedla przed powodzią była kierowana nieudolnie. Kiedy na miejscu pojawiło się wojsko - według pułkownika Jerzego Panasa - nikt nie wydał konkretnych poleceń, a na worki z piaskiem żołnierze czekali blisko trzy godziny. Miasto twierdzi, że to nieprawda.

Nikt nie potrafił powiedzieć, co i gdzie mają robić ludzie, którymi dowodzę - mówił pułkownik Panas reporterce RMF FM w rozmowie poza mikrofonem. Sam nie mogę podjąć żadnych decyzji - dodawał. Dzisiaj oficjalnie może powiedzieć tylko tyle: Złożę stosowny raport do ministra obrony narodowej i poproszę go o rozstrzygniecie. Prosiłem, żeby dać spokój, żeby to wytonować, żeby ostudzić emocje, włożyć głowę do Odry i zastanowić się nad tym, żeby wyciągnąć wnioski. Nie zostało to przyjęte. W stosownym raporcie opiszę całość sytuacji.

Wiceprezydent miasta Wojciech Adamski proszony o komentarz do zarzutów wojskowych wyraźnie zdenerwowany odpowiedział: Więcej nic na ten temat nie powiem, koniec kropka.

Szukanie winnych zalania wrocławskiego Kozanowa, które miało być najlepiej chronionym miejscem, trwa.