Awaria dwóch samolotów w Witebsku miała też swoje dobre strony. Dzięki niej rodziny ofiar katastrofy 10 kwietnia mogły się jeszcze lepiej poznać - powiedział po powrocie z pielgrzymki do Smoleńska Paweł Deresz, mąż tragicznie zmarłej posłanki Jolanty Szymanek-Deresz.

Paweł Deresz: Korzyścią z tego jest właśnie wielka, wielka integracja. Szkoda, że nie byli z nami ci, którzy mówili o tej pielgrzymce, że jest niepotrzebna, którzy mieli jakiekolwiek pretensje do nas, że ją zorganizowaliśmy. My naprawdę poznaliśmy się w sposób cudowny, było nas tam grubo ponad 100 osób.

Agnieszka Witkowicz: Myśli pan, że ta integracja zaowocuje czymś jeszcze? Jakimiś kolejnymi takimi inicjatywami?

Paweł Deresz: Myślę, że tak, że będziemy się szykowali na rocznicę. Jeszcze nie wiemy, jaką podejmiemy inicjatywę. Zarówno pani Ewa Komorowska jak i ja, którzy byliśmy właściwie inicjatorami, czy też reprezentantami 28 rodzin, wymyślimy coś, żebyśmy znowu byli wszyscy razem, żebyśmy sobie powspominali. Ale być może już w troszeczkę lepszej atmosferze niż miało to miejsce w Smoleńsku, bo przeżycie zarówno w Smoleńsku, jak i w Katyniu było dla nas wielką traumą. Jestem lekko starszym panem, ale bardzo, bardzo się wzruszyłem oglądając szczątki samolotu i miejsce tragedii oraz tę nieszczęsną wierzbę, o którą zahaczyło skrzydło samolotu. Wszyscy przeżywali bardzo, było mnóstwo płaczu, mnóstwo współczucia, obejmowania się - i właśnie również integracja następowała na miejscu tej tragedii.

Agnieszka Witkowicz: Ma pan poczucie spełnionego obowiązku? Spełnionej misji, czy też dokończenia tej podróży za żonę?

Paweł Deresz: Ja bym nie powiedział, że to jest obowiązek. Była to na pewno misja. Cieszymy się, że mogliśmy zobaczyć miejsce tragedii. Nie wyobrażaliśmy sobie, że będzie to aż tak bolesne. Szczątki samolotu zrobiły na nas niesamowite wrażenie. To nie jest to samo, co oglądanie tych szczątków w telewizji, czy na fotografii.