Kiedy rozpoczęły się wydarzenia na Majdanie w centrum Kijowa Uliana Pereskotska miała 21 lat. Wiedziała, że trzeba o tym powiedzieć światu. Skończyła filologię polską, mogła więc przekazywać historie z pierwszej ręki swoim najbliższym zachodnim sąsiadom. Razem z grupą wolontariuszy stworzyła stronę "Euromajdan po polsku". To dzięki niej i jej przyjaciołom, Polacy mogli dowiedzieć o sytuacji w samym sercu ukraińskiej rewolucji, zanim jeszcze te informacje pojawiły się w mediach. Zaraz po Majdanie wyjechała na wojnę. Idea była ta sama – opowiedzieć światu o walce, jaką toczą Ukraińcy i związanych z nią nadziejach. W okopach razem z żołnierzami spędziła blisko dwa lata. To tam, blisko miejscowości Piaski otarła się o śmierć. Z trudem wspomina tamte chwile. Po nich zrezygnowała z dziennikarstwa. Ale do dziś jest na froncie. Tak jak cała masa jej rówieśników. Nie chodzi jednak o front, na którym ścierają się wojska, ale front walki o lepsze jutro dla swojego ukochanego kraju i jego mieszkańców.

Mateusz Chłystun RMF FM: Wróćmy do tego, co działo się w Kijowie 5 lat temu. Jak oceniasz wydarzenia na Euromajdanie z perspektywy sytuacji, w której Ukraina jest dziś?

Uliana Pereskotska: Po pierwsze to jest niesamowite, jak szybko leci czas. Mamy za sobą już 5 lat. To czas reform, rozwoju i wciąż dążenia do pełnej wolności mojego ukochanego kraju. Trochę przez te lata podróżowałam, ale zawsze chciałam tu wracać, żeby wnieść też swoje doświadczenie do budowania obywatelskiej Ukrainy. Na Majdanie byłam od początku, od grudnia 2013 roku. To wtedy założyłam "Euromajdan po polsku". To strona w języku polskim, razem z kilkudziesięcioma wolontariuszami tłumaczyliśmy na bieżąco sytuację na Majdanie. Potem zaangażowałam się bardzo w to, co działo się na wschodzie kraju. W marcu 2015 roku po aneksji Krymu zaczęła się prawdziwa wojna. Najpierw pojechałam tam jako wolontariuszka. Przedtem jednak nawiązałam kontakty z Ukraińcami na całym świecie, którzy wspierali nas przysyłając paczki, dary, ale też kamizelki kuloodporne. Zaczęłam relacjonować te wydarzenia, stałam się siłą rzeczy korespondentką, będąc na pierwszej linii frontu. Mam do dziś w pamięci i sercu to, co działo się w Ługańsku, Debalcewe, w Piaskach.

Byłaś tam w okopach, razem z żołnierzami. To tam byłaś o włos od śmierci.

Tak, dwa razy już żegnałam się z życiem. Masz wtedy dwie sekundy na przemyślenie swojego życia. Co zrobiłeś? Co chciałeś zrobić? Gdzie jest teraz twoja rodzina? Czy Ukraina na pewno odzyska wolność? Czy uda się osiągnąć to, po co to tu jesteśmy? W okopach w Piaskach spadł bardzo blisko nas pocisk moździerzowy. Kiedy widziałam, jak leciał, stojący obok mnie żołnierz rzucił się na mnie, zasłonił mnie swoim ciałem. To były ułamki sekund. Na szczęście, nikt tam wtedy nie zginął, ale kilka osób było poważnie rannych. Stres był ogromny, trudno było mi dość potem do siebie. Potem zaczęłam się powoli wycofywać się z dziennikarstwa na pierwszej linii frontu... (Uliana zawiesza głos)

Zanim pojechałaś na wojnę chciałaś, żeby świat wiedział o tym, co dzieje się w Kijowie na Euromajdanie. Co było tym impulsem, żeby relacjonować tamte wydarzenia?

Miałam wtedy 21 lat, jak człowiek wszedł wtedy na ten protest i zaczął się choć trochę w to angażować, to ta atmosfera się od razu udzielała. Poznałam świetnych ludzi, wszystkim nam przyświecała ta sama idea - chcieliśmy walczyć o lepsze jutro dla naszego kraju. Wszyscy byli bardzo zaangażowani. Dziś część z nich wyjechała za granicę, część została na Ukrainie, ale jestem pewna, że zdecydowana większość z nich dziś rozwijają Ukrainę w różnych obszarach. Zakładają biznesy, dostali się do rządu, tworzą swoje organizacje. Wszystkim nadal zależy na lepszym życiu w naszym kraju. Wtedy 5 lat temu poczułam, że w końcu możemy to zrobić. Chciałam mieć w to swój wkład. Nigdy nie żałowałam, że w to się zaangażowałam. Po założeniu "Euromajdanu po polsku" byłam często zapraszana do polskiej telewizji, miałam kontakty z polskimi dziennikarzami. Wiedziałam, że dzięki temu co robimy - nasi zachodni sąsiedzi, a co za tym idzie - Europa - mogli znać wydarzenia z Majdanu, dzięki historiom przekazanym z pierwszej ręki. 

Czy ta rewolucja się w pełni udała? Tak jak tego chcieliście?

To jest wciąż bardzo trudne pytanie. Chyba nie potrafię tego ocenić. Wtedy nastroje były bardzo podniosłe, wszyscy wierzyli, że w końcu przyjdzie lepsze jutro, że ten sprzeciw w końcu zostanie wysłuchany. Nikt nie spodziewał się jednak, że rewolucja skończy się krwawym lutym na Majdanie i rozpocznie się potem trwająca do dziś wojna na wschodzie kraju. Na Majdanie zabito ponad sto osób. Mówimy o nich Niebiańska Sotnia. Potem aneksja Krymu. My wciąż mamy nadzieję, że Ukraina będzie krajem, z którego nie trzeba będzie wyjeżdżać za chlebem.

Poczułaś wojnę na własnej skórze, doniesienia z Rosji mówią tymczasem o gromadzeniu sprzętu tuż za granicą. Jak to odbierać dziś? 

Powiem szczerze, że bardzo się przestraszyłam, kiedy usłyszałam w wiadomościach, że wprowadzają stan wojenny. To jest chyba normalna reakcja każdego człowieka. Jeszcze bardziej przestraszyłam się w niedzielę 25 listopada, kiedy zobaczyłam nagranie z przejęcia ukraińskich statków. Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek coś takiego się wydarzy. Bardzo mi smutno z tego powodu, że nadal trwa wojna. Co tydzień przybywa ofiar, to jest ogromny ból każdego człowieka i każdego Ukraińca. Nikt nie chciałby w Europie czy w USA tego, żeby w dwóch województwach, regionach czy stanach po prostu trwała regularna wojna. Mam nadzieję, że dzięki stanowi wojennemu uda się uspokoić sytuację, że obędzie się bez eskalacji konfliktu i najazdu wojsk rosyjskich na Ukrainę.  

Jak odbierasz decyzję o aresztowaniu ukraińskich marynarzy i reakcję zachodu?

Taka sytuacja nie powinna mieć miejsca w XXI wieku. Wciąż oglądam i czytam wszystkie media i zbieram informacje na ten temat. Oglądałam też posiedzenie Rady Bezpieczeństwa ONZ. Moim zdaniem to jest niedopuszczalne, żeby to posiedzenie zaczynać od wypowiedzi przedstawiciela Rosji, który mówi, że to prowokacja. Spodobała mi się jednak reakcja przewodniczącego Rady, która była dość stanowcza. To napawa mnie nadzieją, że ONZ zależy na poznaniu pełnej prawdy o tym incydencie i przedstawieniu jej światu. Te przesłuchania i decyzje sądu o aresztowaniach zapadły bardzo szybko.  Mam też wielką nadzieję, że Rosja jest świadoma, że to już kolejni obywatele Ukrainy, których będzie przetrzymywać w więzieniu. Tak jak od kilku lat więzi naszych aktywistów czy artystów. Ludzie na całym świecie protestują, żeby uwolnić ich z więzień. Bardzo bym chciała, żebyśmy uniknęli protestów, w których będziemy musieli zabiegać też o zwolnienie marynarzy.

Mam wrażenie, że cały naród jest bardzo podzielony w kwestii wprowadzenia stanu wojennego w 10 okręgach. Jedni mówią, że to polityczna zagrywka prezydenta, inni że nie było innego wyjścia...

Reakcja ukraińskich władz była bardzo szybka. Uważam, że była słuszna. Niestety, nie rozumiem do końca, dlaczego stanu nie ogłoszono wcześniej przy takich wydarzeniach jak ostrzał i starcia pod Debalcewe, Ługańskiem, czy przy zestrzeleniu samolotu MH17. Mam nadzieję, że te 30 dni stanu wojennego wystarczy, żeby wstrzymać ewentualną eskalację.

Ta walka, którą zaczęliście na Majdanie jeszcze trwa?

Człowiek, który przyszedł na Majdan 5 lat temu - stał się takim aktywistą już chyba do końca życia. Ta atmosfera na Majdanie, ale też krwawe stłumienie rewolucji i to, co dzieje się na Ukrainie jeszcze dziś, to wszystko daje nam do zrozumienia, że mamy wciąż jeszcze o co walczyć. Jako aktywiści mamy takie poczucie, że fakt iż mamy Ukrainę w sercu - nigdy z nas nie wyjdzie. To nam pomaga, żeby robić wszystko, żeby wstrzymać wojnę, odzyskać nasze ziemie, walczyć o poprawę stanu życia nie tylko w dużych miastach, ale i na wsiach. Mam takie marzenie, żeby Ukraina była takim krajem, do którego chciałoby się przyjeżdżać, w którym chciałoby się otwierać firmy, robić biznesy i dawać pracę Ukraińcom. Kiedy jest godna zapłata, są lepsze warunki życia, a wtedy i człowiekowi jest po prostu lepiej.

(j.)