Izabela i Magdalena miały wtedy 10 i 11 lat. Zaśpiewały w dziecięcym chórze "Turliki" Janowi Pawłowi II w Zakopanem pod Wielką Krokwią. Wszyscy doskonale pamiętamy ich ujmujące za serce wykonanie "Syćka se Wom zycom" z 1997 roku. Teraz są żonami i matkami. Jednak jak mówią w rozmowie z Maciejem Pałahickim tamten moment zmienił cale ich życie. Na zawsze.

Maciej Pałahicki: Do tej pory pamiętamy ten występ. Zostanie nam w pamięci do końca życia. Jak znalazłyście się w tym chórze?

Izabela i Magdalena: Z naboru, który został ogłoszony w zakopiańskich parafiach. Było wiadomo, że będzie papież i szukają dzieci do chóru. Próby trwały kilka miesięcy. Stawiano nam duże wymagania, śpiewanie po góralsku, wszystkie teksty na pamięć. A byłyśmy wtedy dziećmi. Były też próby pod  skocznią. Żeby usłyszeć jak ta pieśń zabrzmi w naturze. Wtedy nie zdawałyśmy sobie sprawy co nas czeka. Potem, po latach, przyszła świadomość co się wydarzyło. To był największy zaszczyt jaki nas spotkał.

Zmieniło to wasze życie?  

Na zawsze. Dzięki temu, że śpiewałyśmy w zespole, jeszcze kilka razy wystąpiłyśmy dla papieża i w Polsce i w Rzymie. Ale to wykonanie spod Wielkiej Krokwi było niepowtarzalne.

Była trema?

Ogromna. Brzuchy nas bolały, tak się denerwowałyśmy. To było coś co już nigdy się nie powtórzy. Jak szłyśmy pod skocznię w góralskich strojach, przebrane, to miałyśmy serce na wierzchu. Wiedziałyśmy, że to ten jeden, jedyny wyczekiwany dzień. Papież a do tego tłumy ludzi.

Nie bałyście się, że coś nie wyjdzie?

Nie. Wszystko było wytrenowane i wyszkolone. Ale emocje były ogromne. Najbardziej denerwowałyśmy się w momencie, kiedy zobaczyłyśmy Ojca Świętego. Zastanawiałyśmy się jak on wygląda? Co powie? Niewiele z tego wszystkiego pamiętamy. Taki był stres. Dopiero potem jak na nagraniu widziałyśmy to wszystko, to dopiero do nas dotarło.  

Wszyscy pamiętają to wasze wykonanie. 

Później, jak z "Turlikami" jeździłyśmy po Polsce to wszyscy ludzie z nami śpiewali.  Czasami było tak, że wszyscy płakali. My też nie potrafiłyśmy tego dośpiewać do końca. Nie wiemy, czy w Polsce ktokolwiek może tego słuchać bez wzruszenia. 120 dziecięcych głosów, stu muzykantów. Aż ciarki szły po plecach.  

Do tej pory łza kręci się w oku?

Do dzisiaj nie umiemy tego dośpiewać do końca, bez płaczu. Ściska za gardło. Nie można tak bez wzruszenia i emocji tego wykonać.

Wiedziałyście wtedy, że śpiewacie dla świętego?

Wtedy byłyśmy za małe. Nie miałyśmy pojęcia, że dożyjemy takiej chwili jak ta teraz. Tym bardziej jesteśmy z tego dumne. Wtedy podczas tej mszy pod Krokwią koleżanka powiedziała mi, że przyjdzie taki czas, że Jan Paweł II odejdzie. Wtedy tego nie rozumiałam. Odszedł. Ale przecież tyle nam zostawił. Jest z nami w jakimś sensie. Ta kanonizacja jest zwieńczeniem tego, że żył tu z nami. Na ziemi.

(ug)