“Przez te wszystkie dni najbardziej walczyliśmy o to, by jak najszybciej wrócić do domu, a nie o to, by pobić rekord. Mam do rekordów spory dystans” – mówi w RMF FM Andrzej Bargiel po zdobyciu Śnieżnej Pantery. Zakopiańczyk w niedzielę wieczorem wrócił do bazy po wejściu na Pik Pobiedy (7439 m n.p.m.), czyli ostatni z pięciu 7-tysięczników byłego Związku Radzieckiego, za których zdobycie jest przyznawana prestiżowa nagroda. Bargiel cały projekt zakończył w 30 dni. Aż o 12 dni pobił 17-letni rekord należący do Denisa Urubki i Andrieja Mołotowa. “Było krótkie świętowanie. Szykujemy się już do wyjazdu” – dodaje Bargiel w rozmowie przez telefon satelitarny z dziennikarzem RMF FM Michałem Rodakiem.

Michał Rodak: Na początek - wielkie gratulacje od wszystkich, którzy w kraju śledzili twoją wyprawę i cieszą się z tego sukcesu.

Andrzej Bargiel: Dzięki wielkie.


Jak to jest znowu odebrać rekord Denisowi Urubko (6 lat temu Bargiel poprawił jego rekord w prestiżowym biegu na Elbrus - przyp. red.)? Jak się czujesz?

Czuję się dobrze, a jeśli chodzi o te rekordy, to mam do tego spory dystans. Tutaj w międzyczasie, przez te wszystkie dni, najbardziej walczyliśmy o to, żeby jak najszybciej wrócić do domu, a nie o to, by bić rekord. Cel się zmienił podczas realizacji. Cieszymy się wszyscy, że możemy już wracać. Spędziliśmy tutaj kawał czasu z ekipą. Wszyscy sobie świetnie dali radę, ale powoli każdy chciał już wracać, więc super, że wszystko się udało. Jesteśmy cali i zdrowi. Każdy z uczestników dużo zrobił i przyłożył się do tego sukcesu. Super i mam nadzieję, że już za parę dni będziemy w Polsce.

Z jednej strony radość z powrotu, z drugiej - pewnie ogromne zmęczenie. Domyślam się, że wczorajszy dzień mocno dał ci w kość.

Troszeczkę się zezłościłem, bo najprzyjemniejsza rzecz z tego, co robię została mi odebrana. Narta mi po prostu spadła. Wypięła się w takim dość technicznym momencie i spadła 2 kilometry w przepaść. Już nie miałem szansy jej użyć, musiałem schodzić i dołożyć sobie 5 godzin do mojego wyjścia. To nie było łatwe. Było mnóstwo mokrego śniegu. Musiałem walczyć, żeby się przebić na dół, a chęć powrotu do bazy była tak duża, że nie zakładałem, że zostanę gdzieś w obozie pośrednim.

Mówiłeś nam wcześniej, że narta uciekła ci na wysokości 6300 metrów. A na tym wyższym odcinku, od samego szczytu, udało ci się zjechać?

Tak. Cały odcinek od wierzchołka zjechałem i to było fajne. Później tak naprawdę był już bardzo łatwy teren, przez który mogłem bardzo szybko przemknąć. Niestety się nie udało, ale też stwierdziłem, że może przy tym, co robię to i tak nie jest duża cena. Już o tym prawie zapomniałem i jestem myślami w domu.

Wróciłeś do bazy bardzo późnym wieczorem. Miałeś jeszcze siły na świętowanie?

Było krótkie świętowanie. Szykujemy się też powoli do wyjazdu. Pakujemy się, jutro i pojutrze robimy jeszcze w bazie zdjęcia do serialu (jesienią będzie można go zobaczyć na antenie Canal+ Discovery - przyp. red.), a później uciekamy na dół.

Czyli kiedy możecie być już w Polsce?

Myślę, że 20-21 sierpnia powinniśmy być w kraju, więc perspektywa nie jest tak bardzo odległa. Może być jeszcze tylko problem ze śmigłowcem, który zabierze nas z bazy. Jesteśmy uzależnieni od pogody.

Zakopiańczykowi podczas wyprawy towarzyszy ekipa Canal+ Discovery. Jesienią na antenie stacji zobaczyć będzie można 8-odcinkowy serial z ekspedycji.