Jak dowiedziało się RMF, Państwowy Zakład Higieny, jedna z dwóch instytucji badających podejrzane przesyłki na obecność zarodników wąglika, nie przyjmuje już żadnych zleceń, bo PZH został zasypany przesyłkami podejrzanymi o obecność zarodników wąglika. Radio RMF przekonało się o tym na własnej skórze...

Polska nie jest odpowiednio przygotowana na ewentualny atak bioterrorystyczny. Przez cały dzień informujemy, jak zachowywać się po otrzymaniu tajemniczej przesyłki. Okazuje się, że niewiele możemy zrobić. Nie ma też tak naprawdę do kogo zwrócić się o pomoc. Przekonała się o tym także i nasz stacja. W poniedziałek jeden z pracowników działu korespondencji otworzył szarą kopertę, która – według stempli - nadeszła z Londynu. W środku był biały proszek. Niezwłocznie wezwano strażaków i sanepid. Strażacy przyjechali bardzo szybko, zaś na sanepid trzeba było czekać grubo ponad godzinę. Sami więc przeprowadziliśmy prowizoryczną ewakuację i podjęliśmy specjalne środki ostrożności. To co działo się dalej było jeszcze dziwniejsze: strażacy założyli specjalne skafandry ochronne, ludzie z sanepidu poprzestali na zwykłych przepaskach, a losem pracowników, które były w pomieszczeniu nie zainteresował się nikt. Na pytanie co mają zrobić, usłyszeli: „Proszę się obserwować.” Na wyniki badań proszku bezskutecznie czekamy do dziś, a sanepid rozkłada ręce: nie mamy laboratorium.

Przesyłka przyszła do nas pocztą. Nasz reporter odwiedził więc jej dyrekcję w Krakowie, by sprawdzić czy urzędy i sortownie zmieniły system pracy. I okazało się, że praktycznie nic się nie zmieniło. Używanie w pracy z listami i paczkami rękawiczek i fartuchów jest dobrowolne i tak naprawdę mało kto to stosuje. Potencjalnie groźne listy typowane są na chybił trafił. Być może gdyby istniał jakikolwiek system zaostrzonej selekcji, proszek nigdy nie dotarłby do naszego radia. Dokładnej kontroli jednak nie ma, nawet jeśli z dużym prawdopodobieństwem można przypuszczać, że to nie tylko głupi żart "przysłowiowych" licealistów.

Mimo zapewnień rządu, że jesteśmy świetnie przygotowani do ewentualnego ataku bioterrorystów, rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Mimo zarządzenia, które nakazuje przeprowadzenie przynajmniej wstępnych badań podejrzanych przesyłek, mikrobiolodzy nie chcą tego robić. Nie ma się co dziwić, musieliby narażać własne zdrowie i życie. Nie mają żadnych zabezpieczeń - takich jak specjalne ubrania, czy tak zwane komory laminarne. Dlaczego to tak istotne, o tym posłuchaj w relacji naszego krakowskiego reportera Marka Balawajdra:

Jak się dowiedzieliśmy w Polsce jest tylko kilka takich komór. Właścicielem większości jest wojsko. W wojewódzkich stacjach Sanepidu a nawet w głównym laboratorium czyli warszawskim Państwowym Zakładzie Higieny nie ma ani jednego takiego urządzenia. Na razie nie ma szansy aby resort dofinansował zakup komór. Nie ma dlatego, że według ministerstwa wszystkie stacje sanepidu łącznie z krakowską działają sprawnie i nie ma potrzeby niczego poprawiać ani usprawniać: "Jeśli są tego rodzaju sytuacje, że w danym województwie w jakimś tam momencie nie ma możliwości przeprowadzenia takich badań - zawsze pozostaje Warszawa i Państwowy Zakład Higieny. I jest pewne". Jednak wbrew temu co mówi Dorota Furman, rzeczniczka Ministerstwa Zdrowia, przebadanie próbki w Warszawie nie tylko nie jest pewne, ale wręcz niemożliwe. Dyrekcja PZH zabroniła bowiem przyjmowania kolejnych zleceń, które napływają z całego kraju: "Po prostu nie jesteśmy w stanie przerobić tego co dostaliśmy do tej pory, a nikt nam nie chce w tym pomóc. Nasze laboratorium się zapchało i kontynuacja tych badań, w takich warunkach jakie mamy zagraża bezpieczeństwu naszych pracowników". W tym miejscu ponownie powraca problem zakupu komory, bez której według dyrektora zakładu Jana Ludwickiego nie można w bezpieczny sposób prowadzić takiej ilości badań. O tym problemie w ministerstwie jednak nie słyszano, albo co bardziej prawdopodobne usłyszeć po prostu nie chciano.

foto Maciej Cepin RMF Wrocław

21:00