"Mamy tę kwotę 60 mld euro. Dwa razy w roku można złożyć wniosek. Jego ocena to okres - mniej więcej - dwumiesięczny. Ten wniosek, a więc pierwsza transza z tej dużej puli, został złożony także wczoraj wieczorem i potwierdzono jego przyjęcie. To jest 7 mld euro. Myślę, że te środki trafią do Polski po pozytywnej ocenie na początku przyszłego roku, jeszcze w styczniu" - mówił europoseł Andrzej Halicki w Rozmowie w południe w RMF FM i Radiu RMF24.

Ursula von der Leyen poinformowała, że Komisja jest gotowa do przekazania Polsce 5 mld euro w ramach zaliczki z KPO. Kiedy Warszawa otrzyma kolejne środki?

"5 mld euro, na które wniosek został złożony i te pieniądze będą w grudniu. One są wstępną kwotą, która pomaga w uruchomieniu całego projektu. I są kluczowe, bo ponad 20 mld złotych, to nie są małe pieniądze. To są kluczowe i dla polskiej gospodarki i dla polskiej transformacji środki. Przypominam, na transformację energetyczna i walkę z ociepleniem. Ale także dla nas obywateli, dla samorządów na poprawę warunków związanych z cenami energii" - mówił Andrzej Halicki, wyjaśniając na co przeznaczona zostanie pierwsza transza przyznana nam przez Komisję Europejską.

"Pozostała kwota to jest już rozliczanie projektów. Mamy tę kwotę 60 mld euro, (jej wypłacanie) odbywa się na określonych warunkach. Dwa razy w roku można złożyć wniosek, jego ocena to okres mniej więcej dwumiesięczny. Ten wniosek, a więc pierwsza transza z tej dużej puli, został złożony także wczoraj wieczorem i potwierdzono jego przyjęcie. To jest 7 mld euro. Myślę, że te środki trafią do Polski po pozytywnej ocenie na początku przyszłego roku, jeszcze w styczniu" - poinformował europoseł.

Dlaczego KE przyznaje nam środki właśnie teraz?

Niektórzy politycy PiS twierdzą, że fakt, iż środki przyznano Polsce od razu po zmianie władzy świadczy o tym, że ta decyzja od początku motywowana była politycznie, a nie merytorycznie. To znaczy nie miała nic wspólnego z tzw. kamieniami milowymi, które Polska miała wypełnić. Czy faktycznie chodziło o politykę? - pytał Piotr Salak.

"To kompletna nieprawda i brak zrozumienia, na czym polega główny problem, jeśli chodzi o rząd Morawieckiego" - mówił Halicki i wytłumaczył na czym polegają dwa podstawowe elementy związane z przyznawaniem środków:

"Jeden - praworządność, drugi - transparentność wydawania środków, czyli kwestie monitoringu, ale również współpracy organów w takich sytuacjach, które na szczęście w Polsce się nie zdarzały, kiedy mogłoby dochodzić do defraudacji środków europejskich. Zaczynając od drugiego punktu: wniosek (o przystąpienie Polski) do prokuratury europejskiej minister Bodnar podpisał dokładnie w pierwszej godzinie swojego urzędowania. Czyli przystępujemy do prokuratury europejskiej właśnie w tym celu - to bardzo ważny element wiarygodności. Komitet monitorujący musi mieć prawdziwych partnerów społecznych i samorządowców, bo oni tymi środkami gospodarują" - wyjaśniał polityk i dodał, że polski komitet był do tej pory ciałem fikcyjnym. 

Deklaracja przygotowania przez nowy rząd stosownej ustawy o powstaniu instytucji monitorującej w Polsce, została złożona.

OLAF (Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych), to jest taka instytucja, która w przypadku zachodzących nieprawidłowości współpracuje z prokuraturą krajową danego kraju, by odzyskać środki i ukarać winnego. Jesteśmy otwarci na tę współpracę. Ta deklaracja ma charakter polityczny, ale także praktyczny, bo mamy przypadki, kiedy OLAF zwracał się do polskiej prokuratury, a ta nie podejmowała żadnych działań - tłumaczył Halicki. Polityk dodał także, że rząd Donalda Tuska złożył w Brukseli deklarację najważniejszą:

"Orzeczenia TSUE będą wykonywane, a więc jest kwestia szanowania tego, co jest w zapisach traktatowych i co Polska gwarantowała. Mówimy o rzeczach, które są deklaracjami, ale mają również formę wykonawczą - przystąpienie do prokuratury europejskiej. Kamienie milowe to są ustawy, ich jest bardzo dużo i one będą wymagały czasu, ale w związku z tą wiarygodnością, informacja, że ustawy są przygotowywane i będą wdrażane pozwala na tę pozytywną ocenę poprawy polskiej sytuacji pod względem wykonania własnych zobowiązań - czyli kamieni milowych".

Czy zgoda Węgier została "kupiona"?

Czy zgoda Węgier na rozpoczęcie negocjacji z Ukrainą kupiona była miliardami euro dla Wiktora Orbana za zgodę na rozpoczęcie przez Kijów procesu negocjacyjnego do UE? - zapytał swojego gościa Piotr Salak.

"Nie bardzo mi się podoba sformułowanie 'kupić zgodę', bo nie można ulegać szantażom takim, jak te Wiktora Orbana. On poczuł się bezsilny, dlatego wyszedł w momencie podejmowania decyzji o rozpoczęciu procesu akcesyjnego, która wymagała jednomyślności. Nie zablokował tego procesu, bo dba o to, co sam chce osiągnąć. Ale to jest jego porażka, a nie sukces" - powiedział Halicki przypominając, że Orban będzie musiał zrealizować podjęte zobowiązania, żeby dostać pieniądze.

Szczyt w Brukseli zakończył się bez decyzji o pomocy finansowej Ukrainie, ale europoseł KO zapowiedział, że dobre informacje dla tego kraju będą tuż po Nowym Roku.

"Konsekwentna pomoc dla Ukrainy wymaga coraz większych nakładów, bo ta wojna trwa, ona musi zostać doprowadzona do końca, bo to jest też nasze bezpieczeństwo i nasz interes. Dlatego świadomość koniecznych, dużych nakładów jest powszechna i wszyscy są zgodni. Pytanie w jakiej formule i jak to zrobić. Węgrzy rzeczywiście nie są konstruktywni, ale bardzo wprost nazwani zostali pomocnikami Putina. To jest kolejny koszt Wiktora Orbana, bo on ze środków europejskich chce korzystać. A na pewno nie mogą z nich korzystać ci, którzy współpracują z wrogiem wspólnej Europy. Przełożenie tej formalnej decyzji prawdopodobnie o kilka tygodni, bo ona musi być dopracowana, wydaje mi się, że zakończy się pozytywnym sygnałem dla Ukrainy już na początku roku. To są ogromne pieniądze" - powiedział Halicki.

Polityk uważa, że wartością UE jest jednomyślność i że warto jej bronić. "Problem w tym, żeby nie ulegać szantażowi, bo wtedy z takiego rozwiązania mogą korzystać inni i może to być droga donikąd, skutecznie paraliżująca wspólnotę" - dodał.

Jego zdaniem UE czekają przeobrażenia w najbliższych latach. "Uważam, że Ukraina i Mołdawia powinny wejść do już bardziej zintegrowanej, być może inaczej funkcjonującej UE, zresztą w pakiecie dużo szerszym niż tylko te dwa państwa (...) Będzie nowa wspólnota za 10 lat, także geograficznie inaczej wyglądająca, musi także instytucjonalnie się zmienić" - powiedział gość Rozmowy w południe w RMF FM i Radiu RMF24.