Co dzieje się w sprawach najgłośniejszych afer w służbie zdrowia? Sprawdzimy to na łódzkim przykładzie, bo tak się składa, że najczęściej niepokojące sygnały o nieprawidłowościach docierały do nas ostatnio właśnie z łódzkiego środowiska medycznego.

Miniony rok zapisał się czarnymi zgłoskami w historii łódzkiej służby zdrowia. Przypomnijmy choćby głośną aferę „łowców skór” w pogotowiu czy pijanych chirurgów dyżurujących w dziecięcym szpitalu. Ciekawe, co wymyśli powołana właśnie przez ministra zdrowia specjalna komisja do zbadania nieprawidłowości w pogotowiu, aby podobne historie się nie powtarzały.

A co do tej pory zrobiono w sprawie zarzutów stawianych łódzkim lekarzom? Na przykład chirurg, który wydmuchał w policyjny alkomat ponad 2 promile, nie pracuje już w szpitalu. Dyrekcja łatwo się go pozbyła zarywając umowę-zlecenie. Powód to utrata zaufania.

Z drugim lekarzem jest kłopot. Szpital zwolniłby go chętnie z pracy, ale nie ma dowodów, ze lekarz pił na dyżurze. Chirurg odmówił badania alkomatem i pobrania krwi, a związki zawodowe stanęły za nim murem. Od końca grudnia, czyli od początku sprawy, lekarz jest na zwolnieniu, ale już wkrótce może wrócić do pracy w szpitalu. Chyba że obciążające dowody przeciw niemu znajdzie prokurator prowadzący śledztwo w sprawie zagrożenia życia lub zdrowia małych pacjentów albo rzecznik odpowiedzialności zawodowej. Ten niedługo zacznie przesłuchiwać świadków.

Nawet jeśli lekarze tracą pracę, to nadal mogą pracować w zawodzie. Do odebrania takich praw droga daleka, a statystyki pokazują, że dzieje się to rzadko. Przykładem niech będą czterej lekarze z łódzkiego pogotowia. Prokuratura postawiła im jeden z najcięższych zarzutów – nieudzielenie pomocy pacjentom. Chorzy ci zmarli. Żaden z tych lekarzy nie wyjeżdża dziś do pacjentów karetką, ale wcale to nie znaczy, że ich nie leczy.

Foto: Archiwum RMF

19:25