Przekonanie, że po to, by zmniejszyć ryzyko rozwodu warto czekać ze ślubem jak najdłużej, jest już nieaktualne. Wyniki najnowszych badań, przeprowadzonych przez naukowców z University of Utah wskazują, że ryzyko rozwodu - tradycyjnie najwyższe jest u par, które pobierają się przed dwudziestką Wyraźnie jednak rośnie także u tych, którzy formalizują swój związek po 32. roku życia. Analizę publikuje na swych stronach internetowych Institute of Family Studies.

Jeszcze w latach 90-tych minionego stulecia prawidłowość była dość jednoznaczna. Najwyższe ryzyko rozwodu, sięgające niemal 30 procent, dotyczyło najmłodszych par, które pobierały się jeszcze przed ukończeniem 20. roku życia. Potem trwałość małżeństw stopniowo rosła, a ryzyko rozwodu spadało do 19 procent dla par, które stawały na ślubnym kobiercu w wieku 20-24 lat i 14 procent dla par, które mówiły sobie "tak" po 35. roku życia.

Od tamtych czasów najwyraźniej jednak coś się zmieniło. Analiza danych zbieranych w USA - w ramach National Survey of Family Growth (NSFG) - w latach 2006-10 pokazała, że małżeństwa zawierane po 35. roku życia stają się coraz mniej stabilne, a ryzyko, że się rozpadną - staje się coraz większe i sięga 19 procent. Na najniższym poziomie ryzyka (14-15 proc.) pozostają związki sformalizowane w wieku od 25 do 34. Dane wskazują, że do 32. roku życia, każdy rok czekania ze ślubem zmniejsza ryzyko rozwodu o 11 procent, po 32. roku życia, każdy kolejny zwiększa ryzyko nawet o 5 procent.

O ile przyczyny rozpadów związków nastolatków wydają się dość oczywiste - młodym parom brakuje często dojrzałości, zdolności radzenia sobie z przeciwnościami losu, doświadczenia w rozwiązywaniu problemów, przyczyny porażek trzydziestokilkulatków są większą zagadką. Tym bardziej, że do tej pory wydawało się, że większe doświadczenie życiowe, przeciętnie lepsza sytuacja ekonomiczna, wreszcie świadomość własnych oczekiwań - mają tu istotne, stabilizujące znaczenie. To, co było prawdą jeszcze w latach 90-tych, najwyraźniej jednak przestaje być prawdą w XXI wieku.

Zmiana zaczęła być dostrzegalna około 2002 roku. I od tego właśnie czasu niekorzystny trend się ustabilizował. I obowiązuje bez względu na płeć, miejsce zamieszkania, rasę, wykształcenie, czy religijność. Zdaniem autora analizy, profesora Nicholasa Wolfingera, przyczyny tego zjawiska mogą być różnorodne, choćby związane z bogatą historią poprzednich związków. Sam jednak przychyla się do teorii, że zwlekanie z małżeństwem jest odbiciem kłopotów z nawiązaniem relacji. Ludzie opóźniają wejście w formalny związek, bo coraz trudniej im znaleźć odpowiednią osobę, a kiedy już się pobierają ich związki są już na wstępie bardziej zagrożone rozpadem - mówi Wolfinger. To jednak tylko jedna z teorii, którą trzeba dokładniej zweryfikować.

Oczywiście dane zawarte w tych badaniach dotyczą społeczeństwa amerykańskiego i bardzo możliwe, że nie mają bezpośredniego przełożenia zarówno na społeczeństwa na wyższym etapie "modernizacji", jak i te bardziej tradycyjne. Tak, czy inaczej warto o tych zjawiskach wiedzieć, nawet po to, by być mądrym przed szkodą.