Granica kosmosu może przebiegać niżej, niż do tej pory uważaliśmy, przekonuje na łamach czasopisma "Acta Astronautica" Jonathan C. McDowell, astrofizyk z Harvard-Smithsonian Center for Astrophysics. Wyniki przeprowadzonych przez niego analiz lotów satelitów wskazują, że o przestrzeni kosmicznej możemy mówić już od poziomu 80 kilometrów nad powierzchnią Ziemi. Do tej pory powszechnie uznawano, że kosmos zaczyna się od wysokości 100 kilometrów, umownego poziomu nazywanego Linią Karmana.

W pracy, która ukaże się drukiem w październiku, a jest już dostępna na stronie internetowej czasopisma, McDowell przypomina, że dyskusje o tym, gdzie kończy się atmosfera i zaczyna się przestrzeń kosmiczna były prowadzone zanim jeszcze rosyjski Sputnik stał się pierwszym sztucznym satelitą Ziemi. Proponowano wtedy odległości od 30 km do nawet 1,5 miliona km, choć najczęściej sugerowane granice mieściły się w przedziale 75-100 kilometrów. Wśród naukowców dominowało wtedy przekonanie, że w związku ze zmiennością warunków atmosferycznych, związaną choćby z fazami aktywności Słońca, ustalenie konkretnej granicy w oparciu o argumenty fizyczne jest praktycznie niemożliwe. Autor przekonuje teraz, że jest inaczej. 

Sprawa miała swoje silne polityczne uwarunkowania. Chodziło o stosowanie prawa międzynarodowego dotyczącego przestrzeni powietrznej poszczególnych krajów, czy poziomu, od którego rakiety balistyczne dalekiego zasięgu miałyby już podlegać prawu dotyczącemu obiektów kosmicznych. Na forum powołanego w 1959 roku w ONZ komitetu COPUOS (Committee on Peaceful Uses Of Outer Space) przedstawiciele Związku Radzieckiego mieli przekonywać do przyjęcia granicy 100 km lub 110 km, ale Stany Zjednoczone odmawiały podpisania się pod konkretną definicją. Na własne potrzeby USA uznawały przy tym poziom 80 km przyznając pilotom rakietowych samolotów eksperymentalnych X-15 i pierwszych pojazdów kosmicznych miano astronauty właśnie po przekroczeniu tej granicy, odpowiadającej wysokości 50 mil.

Potrzeba określenia konkretnej granicy pojawiła się pod koniec XX wieku, kiedy zaczęto już realnie myśleć o prywatnym podboju kosmosu. Poziom 100 km, określany jako Linia Karmana, został wybrany przez twórców nagrody Ansari X-Prize dla twórców pierwszego prywatnego pojazdu, który dwukrotnie w ciągu dwóch tygodni wyniesie człowieka w kosmos. Nagrodę zdobyli w 2004 roku twórcy pojazdu Spaceship One. Ową granicę nazwano imieniem Theodora von Kármána, wybitnego matematyka i fizyka pochodzenia węgierskiego, który był jednym z założycieli kluczowego dla rozwoju amerykańskiego programu kosmicznego Jet Propulsion Laboratory (JPL) w Pasadenie. Von Kármán miał między innymi policzyć, że na wysokości 100 kilometrów gęstość atmosfery spada już tak bardzo, że po to, by się tam utrzymać w oparciu o siłę aerodynamiczną, pojazd musiałby się poruszać szybciej, niż wynosi tam prędkość orbitalna. 

Jonathan C. McDowell już od połowy lat 90. XX wieku przekonuje, że tę granicę powinno się ustalić niżej, na poziomie właśnie 80 km. W tym roku prezentuje kolejne argumenty, oparte na analizie parametrów orbit aż 43 tysięcy wysłanych na orbitę Ziemi satelitów. Większość z nich porusza się na poziomie znacznie powyżej dyskutowanych granic, ale około 50 pod koniec swoich misji ponad dwukrotnie okrążyło Ziemię na wysokości poniżej 100 km. "Rekordzistą" jest radziecki satelita Elektron-4, który zanim spłonął w atmosferze, okrążył Ziemię na wysokości około 85 km aż 10 razy. To sugeruje, że prawa fizyki, którymi opisujemy ruch obiektów kosmicznych, "dobrze się spisują" jeszcze znacznie poniżej linii Karmana. Dokładnie obliczenia poziomu, na którym atmosfera zaczynała już faktycznie ściągać satelity w dół, pokazały, że mieści się między wysokością 66 km i 88 km. Zdaniem autora można przyjąć, że nie da się dłużej utrzymać na orbicie dopiero po zejściu na poziom 80 km. Wydaje się, że sprawa ma znaczenie czysto formalne, ale kto wie, być może to od tej granicy przyszli kosmiczni turyści będą płacili ekstra...