"Cała moja twórczość napędzana jest przez ciekawość. Zaczynam pisać wiersz i nigdy nie wiem, o czym on będzie" - mówi RMF FM Michael Ondaatje, wybitny kanadyjski prozaik i poeta, znany szerokiej publiczności za sprawą ekranizacji jego powieści "Angielski pacjent". "Gdyby nie było literatury, straciłbym bardzo ważną część swojego życia. Nie dlatego, że jestem pisarzem, ale dlatego, że jestem czytelnikiem" - przyznaje. Opowiada też o odkrywaniu polskiej literatury i sytuacjach, które sprawiają, że brakuje mu słów. "Uważam, że w przypadku pisarza pewność siebie nie jest cnotą. Dla mnie wątpliwości są zdecydowanie ważniejsze" - podkreśla Ondaatje, który gościł w Polsce na Festiwalu Miłosza.

Maciej Nycz, RMF FM: W jednym z pana wierszy znajdujemy słowa "Pająki, jak poeci, mają obsesję władzy". Zastanawiam się, czy jest w polskiej literaturze lub szerzej patrząc - w polskiej kulturze jakiś twórca, który omotał pana niczym pająk?

Michael Ondaatje: Szczerze mówiąc, literaturę polską zacząłem poznawać dość niedawno. Dorastałem w Anglii, więc najpierw czytałem poetów angielskich, potem amerykańskich, a potem zacząłem otwierać się na Europę. Wtedy poznałem twórczość takich postaci jak Czesław Miłosz, Zbigniew Herbert, Józef Czapski - jego utwory czytam szczególnie często i uważam, że był wspaniałą postacią.

Mam w takim razie nadzieję, że wykorzysta pan przyjazd do Krakowa jako okazję do poszerzenia wiedzy o polskiej literaturze. Ale chciałbym też zapytać pana o bieżące fascynacje lekturowe. Zszedł pan do nas na rozmowę z pokoju hotelowego - co leży na nocnym stoliku? Jaka niedokończona książka czeka na pana w domu?

Mam egzemplarz antologii Adama Zagajewskiego "Polish writers on writing". To moja lektura z ostatnich tygodni. Czytałem tam m.in. o Schulzu i Miłoszu. Chcę wykorzystać okazję, by poznać nowych twórców. Moja znajomość polskiej literatury nie jest biegła i chciałbym to zmienić.

Pretekstem do naszego spotkania jest "Zbieracz cynamonu" - pierwszy tom pana poezji prezentowany w Polsce. To, co mnie uderzyło i było dla mnie niesamowicie pozytywnym doświadczeniem to fakt, że jest to bardzo wyciszony zbiór. Zastanawiam się, jak pielęgnuje pan w sobie umiejętność szeptania, mówienia przyciszonym głosem w czasach, kiedy wszyscy krzyczą. Pan zresztą w jednym z wywiadów porównał poezję do szeptania...

Nie ufam retoryce, donośnemu głosowi i ludziom, którzy krzyczą. Tworzenie poezji to coś intymnego, dlatego związane jest szeptaniem. Dopiero w procesie pisania odkrywa się prawdę o swoich myślach. Ja nie dysponuję donośnym, retorycznym głosem. Niektórzy poeci go mieli - np. Ginsberg. To oczywiście jest świetne w sytuacjach, gdy ma się do powiedzenia coś o człowieku, a nie o polityce. Dla mnie pisanie wierszy i prozy jest bardzo samotnicznym aktem. Robisz to w ciszy i samotności, z długopisem w ręku. Bardzo ważne jest tutaj poczucie niepewności. Uważam, że w przypadku pisarza pewność siebie nie jest cnotą. Dla mnie wątpliwości są zdecydowanie ważniejsze.

A czy ma pan poczucie, że ta rozkrzyczana rzeczywistość, świat, z którego do pana przychodzę jako dziennikarz informacyjny, w jakiś sposób wpływa na pana jako twórcę i czytelnika? A może czuje pan jej wpływ na czytelników swojej poezji, z którymi spotyka się pan potem na festiwalach takich jak ten w Krakowie? Jak pan się przed tym broni?

Bardzo trudno jest bronić się przed rozkrzyczaną rzeczywistością. Widzę, że media powtarzają w kółko już znane nazwiska - ciągle tylko Mick Jagger, Mick Jagger, Mick Jagger i Mick Jagger... To nie ma końca. Bardzo trudno jest znaleźć naprawdę interesujące książki i dobre księgarnie. Trzeba ich szukać. Wczoraj odkryłem taką w Krakowie - nagle zobaczyłem tam mnóstwo książek, które można dla siebie odkryć. Uważam się za szczęściarza - jestem literatem, moje książki są wydawane, miałem szczęście do filmu, który powstał na podstawie mojej powieści i zdobył duży rozgłos. Ale moim zadaniem pozostaje napisanie monologu, intymnej historii. To, co stanie się z nią później - czy zostanie zekranizowana albo trafi do teatru - to już nie moja działka. Bycie pisarzem w dzisiejszym świecie ma dosyć ambiwalentny status. Rynek wydawniczy jest jak miasto w godzinach szczytu. Bardzo trudno jest włączyć się do ruchu.

Wisława Szymborska napisała kiedyś takie wymowne i trochę gorzkie zdanie: "Niektórzy lubią poezję". Statystyki, które co jakiś czas pojawiają się w mediach pokazują, że w dużej mierze jest to prawda, że jest to elitarna dziedzina. Zastanawiam się, jak czuje się pan z tą świadomością, że mówi do tak naprawdę wąskiej grupy - bardzo wielu ludzi nie chce, nie wie jak, nie korzysta z tego... Chciałbym też zadać osobiste pytanie: Czy zastanawiał się pan kiedyś nad tym, co by się stało, gdyby z pańskiego życia zniknęła literatura?

Jeśli chodzi o kwestie popularności poezji to w krajach Ameryki Północnej obserwujemy jej zdecydowany wzrost - oczywiście, nie jest to sprzedaż na poziomie bestsellerów powieściowych, ale trend jest zwyżkowy. Może u was będzie podobnie. Jeśli my w Ameryce Północnej myślimy o Polsce to przychodzą nam do głowy takie nazwiska jak Herbert, Miłosz, Szymborska czy Zagajewski - nie politycy czy postaci życia publicznego. To chyba bardzo ważne. Mam też wrażenie, że coraz więcej młodych ludzi zwraca się ku poezji. Oczywiście nie sprawia to, że da się utrzymać z pisania jej. Ale może właśnie dlatego ludzie, którzy się na to decydują, nie działają dla pieniędzy. Oni wierzą w to, co robią.

Odpowiadając na drugą, przerażającą część pańskiego pytania - gdyby nie było literatury, straciłbym bardzo ważną część swojego życia. Nie dlatego, że jestem pisarzem, ale dlatego, że jestem czytelnikiem. Kocham czytać. Stałem się pisarzem, bo czytałem. Od 11 roku życia byłem wręcz fanatykiem. Czytałem wszystko - kiepskie thrillery, poezje, powieści, autobiografie. To było wspaniałe, więc jestem szczęściarzem, że znalazłem się w tej branży.

Gdybym miał wskazać jeden z pańskich wierszy, który zrobił na mnie największe wrażenie, byłby to utwór "Do smutnej córki". Czytamy w nim:

"Delikatnie wkraczasz

w dziki świat, a twoją prawdziwą nagrodą

będzie szaleńcze poszukiwanie.

Chciej wszystkiego. W razie załamań,

łam się do zewnątrz, a nie do środka".

Czy jest to jakaś forma pańskiego poetyckiego i życiowego credo?

Myślę, że wiele w tym prawdy. Ten wiersz jest mi bardzo bliski. On zrodził się z szeptu, bardzo intymnego doświadczenia. Ojciec radzi córce wyjście do świata, otwarcie się. Wydaje mi się, że cała moja twórczość jest podobna - oparta na poszukiwaniu, ciekawości. Przystępując do pisania wiersza lub powieści nie wiem, o czym będzie ten utwór. Dopiero w akcie pisania się dowiaduję. Cała moja twórczość napędzana jest przez ciekawość. Jak zbudowali ten most nad kanadyjskim kanionem? Dlaczego ten mężczyzna leżący w łóżku nazywany jest angielskim pacjentem, a tak naprawdę nie jest Anglikiem? Nie ważne, czy piszesz wiersz na jedną stronę czy 400-stronnicową powieść - motywem jest zawsze poszukiwanie, odkrywanie prawdziwego znaczenia opowieści. Masz w głowie jakiś zarys ale nie wiesz, co on naprawdę znaczy. Na tym polega przyjemność pisania.

Odwołam się jeszcze do fragmentu innego wiersza - tym razem chodzi mi o "Białe karły". Pisze pan:

Ogarnia mnie strach

przed brakiem słów       przed

spadaniem bez słów

coraz niżej i niżej            przed

wypowiadaniem ciszy".

Zastanawiam się, co sprawia, że panu - człowiekowi od lat zajmującemu się literaturą, brakuje słów.

Moją pierwszą reakcją na cokolwiek jest brak słów. Kiedy coś się wydarzy w moim życiu - politycznego, prywatnego, tragicznego - to zwykle bardzo wiele czasu zajmuje mi przemyślenie odpowiedzi. Nie mam takiego dowcipu i elokwencji jak bohaterowie sztuk Noela Cowarda. Ale w istocie strach dotyczący słów jest obawą przed użyciem niewłaściwych. Nie jest on tylko domeną początkujących - można być bardzo wziętym twórcą i wciąż to odczuwać. Ja zresztą uważam, że talent nie jest nieskończony. Na szczęście napisałem te słowa bardzo dawno temu i wciąż jestem aktywny (śmiech)... Mam też wrażenie, że obawa, o której mówię w wierszu, sprowadza się do szacunku dla słów. Chodzi o to, żeby nie gadać bez sensu.

Rozmawiamy w pierwszym dniu Festiwalu Miłosza. Czy ma pan w planach jakieś inne aktywności poza festiwalowymi? A może już udało się panu trochę pozwiedzać i zachwycić się Krakowem?

Macie tu chyba setkę kościołów i katedr - po przylocie poszedłem na spacer i odwiedziłem kilka, odkryłem również świetną księgarnię. Dziś byłem na spacerze w okolicy Wawelu. Przechodziłem też obok domu, w którym mieszkała Szymborska. Zawsze chciałem tu przyjechać - Kraków to dla mnie miejsce mityczne.

Na festiwalowym spotkaniu z panem z pewnością pojawią się tłumy. Ale chciałbym też - z racji, że radia, które reprezentuję słucha parę milionów osób dziennie - dać panu szansę na powiedzenie czegoś do innych. Tych, którzy nie dotrą na to spotkanie, może nie są zaznajomieni z pana twórczością albo dawno już porzucili poezję...

Pomyślmy. Nigdy nikt mnie nie prosił o mówienie do tłumów (śmiech). Uwielbiam sztukę czytania. To dla mnie wielka przyjemność. Mam nadzieję, że wy, drodzy słuchacze, będziecie też czytelnikami - nie tylko bestsellerów, ale naprawdę dobrych książek. James Baldwin powiedział kiedyś: "w Ameryce nie chodzi o to, żebyś miał pracę, ale o to, by osiągnąć sukces". Ja chciałbym, byście czytali tych, którzy swoją rzetelną pracą - cal po calu, słowo po słowie - tworzą coś pięknego.

Rozmowa została nagrana na Festiwalu Miłosza. Za pomoc serdecznie dziękujemy Annie Szczygieł z Krakowskiego Biura Festiwalowego (wsparcie organizacyjne) i Zofii Ziemann (tłumaczenie).