"Czy wolno śmiać się z neonazistów? Tak, to fizyczna konieczność" - mówi twórca komedii "Heil", Dietrich Brueggemann, portretując biorących udział w prowokacji wobec Polski "łysych" jako prymitywnych głupków. Niewiele lepiej wypadają miejscowe władze, policja, media i anyfaszyści.

Śmiech z Hitlera ma w historii kina światowego długą tradycję, a do najbardziej udanych przykładów satyrycznego podejścia do hitlerowskiego zbrodniarza i wojny są powstałe w latach 40. filmy "Dyktator" Charliego Chaplina i "Być albo nie być" Ernsta Lubitscha.

Niemieccy twórcy, w przeciwieństwie do swoich brytyjskich czy amerykańskich kolegów, z reguły traktują problematykę III Rzeszy i II wojny światowej ze śmiertelną powagą. Filmy i utwory literackie wyśmiewające Hitlera należą do wyjątków. W taki sam ostrożny sposób twórcy znad Renu i Łaby traktują współczesne zjawiska społeczne i polityczne związane z niechlubną niemiecką przeszłością, w tym także neonazistów. Nieliczne utwory, zrywające z obowiązującą polityczną poprawnością, cieszą się tym większym powodzeniem wśród widzów i czytelników. Od trzech lat furorę robi w Niemczech książka Timura Vernesa "Er ist wieder da" (Jest znowu tutaj). Autor opisuje fikcyjny przypadek pojawienia się Hitlera w dzisiejszych Niemczech i jego medialną karierę.

Śmiech jest skuteczną bronią w walce z nazistami - mówi reżyser Dietrich Brueggemann, broniąc filmu "Heil" przed krytykami. Najwyższy czas, żeby Niemcy zaczęli się z nich śmiać - dodaje 39-letni twórca. Jak tłumaczy, Niemcy "niechętnie przyznają, że istnieją neonaziści. A jeśli już, to uważają ich za coś obcego, dalekiego". A przecież oni są wśród nas - podkreśla reżyser. Głupota jest sama z siebie śmieszna, a neonaziści są bardzo głupi. Nie istnieje dla mnie pytanie, czy można śmiać się z nazistów, ponieważ jest to zwykłą fizyczną koniecznością - twierdzi twórca filmu.

Scenariusz filmu nie należy do zbyt wyszukanych. Miejscem akcji jest nieistniejąca w rzeczywistości wschodnioniemiecka miejscowość Prittwitz. Szef miejscowej organizacji neonazistów Sven Stanislawski marzy nie tylko o wielkiej karierze politycznej, lecz także o swojej partyjnej koleżance Doreen. Dziewczyna daje zabiegającemu o jej względy działaczowi kosza, pozostawia mu jednak resztkę nadziei. Zadzwoń, gdy będziesz rządził Niemcami i gdy wmaszerujesz do Polski. Nie wcześniej - rzuca mu na pożegnanie. Prowincjonalnemu naziście z pomocą przychodzi przypadek - ciemnoskóry publicysta Sebastian Klein, uderzony podczas wizyty w Prittwitz w głowę kijem baseballowym, traci pamięć i zaczyna bez zastanowienia powtarzać slogany podsuwane mu przez faszystów. Krytykujący "cudzoziemskich dzieciorobów" Klein staje się gwiazdą nazistowskich mitingów. Z koszar Bundeswehry Stanislawski i jego ludzie porywają czołg i przekraczają polsko-niemiecką granicę na Odrze. Podszywając się pod Polaków, niemieccy neonaziści chcą zaatakować Niemcy i sprowokować wojnę z Polską. Plan rozbija się jednak o ich głupotę. Zamiast biało-czerwonych barw "łysi" zawieszają na czołgu flagę austriacką. Niemiecko-austriacki skandal dyplomatyczny musi łagodzić kanclerz Angela Merkel.
Krytyka reżysera nie ogranicza się tylko do neonazistów, choć oni są - jak podkreśla - "z pewnością najgłupsi".

Niewiele lepsi okazują się funkcjonariusze Urzędu Ochrony Państwa, których zadaniem jest walka z "brunatną zarazą". Pamiętający czasy NRD urzędnicy są nieporadni. Ich wiedza o internecie pochodzi z lat 80. W służbach panuje zupełny chaos wynikający z federalnej struktury niemieckiej policji. Burmistrz Prittwitz wyrzuca z pracy jedynego policjanta, który chce walczyć z nazistami. Aby nie zaszkodzić wizerunkowi miasteczka, co mogłoby mieć negatywny wpływ na turystów, polityk usiłuje zamieść problem pod dywan. Histeryczne media i bagatelizujący prawicowe zagrożenie wymiar sprawiedliwości nie ułatwiają walki z neonazistami. Skłóceni antyfaszyści tracą czas na absurdalne spory ideologiczne.

"Heil" spotkał się z mieszanym reakcjami. "Kiepska farsa?" - czytamy w "Rolling Stone". "Jeżeli nawet, to jest bardzo chytra farsa" - czytamy w czasopiśmie. Autor recenzji podkreśla, że Brueggemann wyszydza nie tylko "prawicową głupotę, lewacką ideologię i mieszczaństwo (...), lecz także media, kulturę i władzę państwową".
"Tageszeitung" twierdzi natomiast, że film "mający dobre tempo i wiele udanych gagów jest pozbawiony refleksji".

Rainer Gansera w "Sueddeutsche Zeitung" jest dla reżysera bezlitosny. "Czy można śmiać się z nazistów? Tak, jeśli się potrafi. Brueggemann tego nie potrafi" - pisze krytyk filmowy. Jego zdaniem w filmie brak zarówno czarnego humoru, jak i dowcipów a'la Monty Python. "Totalna nuda" - ocenia "SZ".

(mal)