​Słynne przedstawienie "4.48 Psychosis" w reżyserii Grzegorza Jarzyny, z przejmującą rolą Magdaleny Cieleckiej wraca na afisz. Od czwartku 3 lipca do soboty 5 lipca pokaże go TR Warszawa. To opowieść o kobiecie w depresji. "4.48 Psychosis" jest ostatnim tekstem angielskiej dramatopisarki Sary Kane, napisany tuż przed jej samobójczą śmiercią. Za rolę w tym spektaklu Magdalena Cielecka otrzymała m.in. prestiżową Herald Angel Award podczas Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego w Edynburgu. Spektakl przeznaczony jest tylko dla widzów dorosłych.

Katarzyna Sobiechowska-Szuchta: Od premiery minęło 12 lat, pokazywaliście to przedstawienie w wielu miejscach na świecie, dla bardzo różnej publiczności. Czy i w jaki sposób spektakl zmienił się przez ten czas?

Magdalena Cielecka: On się zmieniał sukcesywnie, właściwie z każdą graną serią. Można powiedzieć, że dojrzewał razem z nami. On się bardzo uprościł od tej wersji premierowej, "uskromnił" można powiedzieć. Stał się bardziej głęboki, mniej zewnętrzny i nie taki bardzo efekciarski. Na początku operowaliśmy bardziej szokiem i inscenizacją, która była bardziej rozbudowana efektami. A im dłużej go graliśmy i, co tu dużo mówić, stawialiśmy się starsi i dojrzalsi, tym więcej rozumieliśmy z tych rzeczy, o których w tym spektaklu mówimy. Postawiliśmy na takie głębsze przeżycie tego tematu. Ten spektakl miał dosyć długą przerwę. Ja już nie bardzo chciałam go grać. Wydawało mi się, że dość mocno zestarzał się i w języku teatralnym i w pewnej estetyce. W 2002 roku tak zwanego brutalizmu i naturalizmu na scenie - czy to dotyczącego ciała, nagości, ale także wulgaryzmów, czy mówienia o cierpieniu, o depresji w sposób bardzo dosłowny i naturalistyczny - było niewiele. To rzeczywiście robiło wtedy wrażenie w teatrze i było czymś nowym. Później, po latach, zaczęło pojawiać się w wielu spektaklach. Wiele z tych spektakli interpretowało lub wręcz cytowało nasze motywy. Pojawiło się również bardzo dużo tego rodzaju filmów i wydawało mi się, że to się już osłabiło. I trochę też wstydziłam się w taki sposób pokazywać, zwłaszcza przed warszawską widownią. Zawiesiliśmy "Psychosis" na jakiś czas. Potem przyszła fala kolejnych zaproszeń za granicę i tam ten spektakl narodził się na nowo. Wprowadzaliśmy różne zmiany, również obsadowe i ja ten spektakl dzisiaj bardziej lubię. Wydaje mi się głębszy, ciekawszy i w związku z tym bardziej dotykający.

Gdybym miała tym, którzy nie mieli okazji zobaczyć "Psychosis" jednym zdaniem opisać to przedstawienie, to byłoby to coś między listem pożegnalnym, a zapisem stanu umysłu...

Na pewno, bo to jest monolog. To jest rzeczywiście zapis prawdziwych refleksji, prawdziwych stanów. Próba zrozumienia tego, co dzieje się z człowiekiem w depresji, człowiekiem który postanowił popełnić samobójstwo. Siła tego tekstu polega na tym, że to nie jest fantazja i jakaś artystyczna wypowiedź. To jest prawda, bo ona, Sarah Kane, to rzeczywiście zrobiła. To nie jest straszenie, to nie jest wyłącznie wołanie o pomoc, tylko to jest głośny krzyk o tym, co się z człowiekiem dzieje. Oglądamy to jak dokument i wiemy, co rzeczywiście z tym bohaterem się na końcu zdarzyło. I to daje siłę tej opowieści. To jest monolog, aczkolwiek spektakl nie jest monodramem, tylko jest rozpisany na role, na kilkoro aktorów i na sceny. Skupiony jest jednak na mojej bohaterce.

To ciekawe, że rozmawiamy o przedstawieniu tylko dla dorosłych, tuż po zakończeniu spektaklu dla dzieci. Rola w "Pinokiu" Nowym Teatrze w Warszawie to jest pani debiut w teatrze dla młodej widowni

Tak, pierwszy raz zderzam się z dziecięcą publicznością i pierwszy raz pracowałam nad przedstawieniem adresowanym do dzieci. Wprawdzie to są dzieci w wieku osiem plus, więc nie są to takie zupełne maluchy. Ale to jest nowe doświadczenie, ponieważ to jest zupełnie inna widownia, nieprzewidywalna i oczywiście bardzo spontaniczna. Reaguje jak chce, reaguje tak jak czuje. I jest bardzo szczera w swoich reakcjach. Jak się nudzi, to się nudzi, a jak jej się podoba, to jest cisza jak makiem zasiał. Są oczywiście różnego rodzaju interakcje pomiędzy widownią a sceną i to jest bardzo zabawne. Często, mówiąc żargonem aktorskim, "gotujemy się" ponieważ dzieciaki odpowiadają na zadawane pytania w sposób nie do wymyślenia. I wtedy wybuchamy gromkim śmiechem. Ale to jest też taka energia której, tak zwana dorosła publiczność nie jest w stanie dać. Ponieważ jest bardziej świadoma, zblokowana czy zawstydzona. A dzieci dają taki zastrzyk energii, której nie da się jej nigdzie indziej dostać.