Załoga południowokoreańskiego promu, który zatonął w ubiegłym tygodniu, dostała polecenie opuszczenia tonącej jednostki. Dziennikarzom powiedziała to w drodze z sądu do aresztu śledczego niezidentyfikowana członkini załogi. Jak podaje Reuters, na głowie miała czapkę z daszkiem i kaptur, a na twarzy maseczkę chirurgiczną.

Trwa śledztwo, które ma wyjaśnić przyczynę tragedii u wybrzeży Korei Południowej. Do tej pory aresztowano ośmiu członków załogi, w tym kapitana, pod zarzutem zaniedbania obowiązków.

W ramach śledztwa prokuratorzy przeszukali też krajowy urząd bezpieczeństwa żeglugi. Celem (przeszukania) było dochodzenie w sprawie nadużyć i korupcji w całym sektorze żeglugowym - poinformował prokurator Song In Taek. Śledczy weszli również do domu Yu Bjung Una, głowy rodziny, która jest właścicielem firmy Chonghaejin Marine Co. Ltd. To ta firma pod koniec 2012 roku kupiła prom.

Śledczy zakładają, że prom Sewol wywrócił się do góry dnem podczas zwrotu o 45 stopni w prawo. Przypuszcza się, że pod wpływem nagłego manewru przesunął się ładunek na pokładzie, co pozbawiło jednostkę stabilności.

Liczba oficjalnie potwierdzonych ofiar śmiertelnych katastrofy wzrosła już do blisko 140. Za zaginione nadal uznaje się ponad 160 osób, ale szanse na odnalezienie kogokolwiek przy życiu blisko tydzień po tragedii spadły praktycznie do zera.

W chwili zatonięcia na pokładzie promu było 476 osób, w tym 339 uczniów i nauczycieli ze szkoły średniej na przedmieściach Seulu, którzy płynęli na szkolną wycieczkę na położoną w Cieśninie Koreańskiej wyspę Czedżu. Uratowano 174 osoby, w tym kapitana promu i znaczną część załogi.

Była to jedna z najtragiczniejszych morskich katastrof w Korei Południowej w ostatnich 20 latach.

(edbie)