Prezydent Estonii Toomas Hendrik Ilves wezwał NATO do zwiększenia liczebności wojsk w swym kraju. W wywiadzie dla "DailyTelegraph" przyznał, że wojska rosyjskie, stacjonujące tuż przy granicy z Estonią, mogłyby w ciągu czterech godzin wejść do Tallina.

Według Ilvesa przebywający tymczasowo w Estonii 150-osobowy kontyngent wojsk USA to zdecydowanie za mało w obliczu wojennej retoryki Rosji. Polityk przyznał, że jego kraj czuje się zagrożony z powodu częstych ćwiczeń wojsk rosyjskich u swych granic.

W rozmowie z brytyjskim dziennikiem prezydent Estonii podkreślił, że NATO miało dość czasu, by zobaczyć, że środowisko bezpieczeństwa zmieniło się od 1997 roku, kiedy to Sojusz zobowiązał się w akcie założycielskim Rady NATO-Rosja, iż nie będzie na stałe rozmieszczać znaczących sił bojowych w swoich nowych krajach członkowskich.

150 żołnierzy to nie jest dużo i dlatego sądzimy, że dalsze stacjonowanie wojsk o większej liczebności jest jedynym rozsądnym wyjściem - powiedział Ilves. Jego zdaniem, przynajmniej jedna brygada sił NATO powinna na stałe stacjonować w Estonii.

Mamy rosyjskie ćwiczenia odbywające się tuż za naszymi granicami, w których bierze udział 40-80 tys. żołnierzy. Jednak to my jesteśmy oskarżani o eskalację napięcia (...) i Rosja twierdzi, że będzie musiała podjąć środki zaradcze - zaznaczył prezydent Estonii.

Estonia ma stałą armię liczącą zaledwie 5300 żołnierzy.

(mn)