Liverpool nie dał "Królewskim" najmniejszych szans, wygrywając u siebie 4:0. Poprzednio Real przegrał w europejskich pucharach tak wysoko 20 lat temu. W Monachium kibice przecierali oczy ze zdumienia. Bayern wygrał ze Sportingiem Lizbona 7:1. W dwumeczu Bawarczycy strzelili aż 12 goli. To nowy rekord rozgrywek.

Takiego wyniku chyba nikt się nie spodziewał. Sądzono raczej, że Real będzie do ostatnich chwil walczył o awans. Mówił tak kapitan drużyny, Raul, podobnego zdania był Jerzy Dudek. Wszystkie plany i przewidywania legły jednak w gruzach już w 16. minucie. Wtedy to błąd Fabio Cannavaro bezlitośnie wykorzystali Dirk Kuyt z Fernando Torresem. Obaj przepchnęli włoskiego obrońcę, ten przewrócił się w polu karnym i zostawił napastników Liverpoolu samych w polu karnym. Holenderski skrzydłowy wyłożył szybko piłkę do "El Nino", który tylko dołożył nogę do tego podania i było 1:0.

Liverpoolowi we wtorkowy wieczór wychodziło wszystko, pomagał mu nawet sędzia. Tak było w 28 minucie, kiedy Frank de Bleeckere uznał, że zagranie barkiem Gabriela Heinze kwalifikuje się do podyktowania rzutu karnego. Steven Gerrard nie zastanawiał się nad słusznością podyktowania jedenastki, tylko huknął tak, jak gdyby chciał rozerwać siatkę w bramce Casillasa i było 2:0. Oprócz zdobycia dwóch bramek Liverpool miał jeszcze kilka dogodnych okazji w pierwszej połowie. Już w pierwszych minutach meczu Casillasa przetestował Torres (Iker obronił nogą), a potem dwukrotnie Mascherano. Dwa razy świetnie bronił hiszpański golkiper. Tak samo jak przy sytuacjach Gerrarda (rzut wolny i wolej), czy Skrtela (mocna "główka").

Tuż po przerwie padł decydujący gol spotkania. To był nokautujący cios, który oszołomił graczy Realu. Lewą stroną przedarł się Babel, dorzucił piłkę na środek pola karnego, a tam już tylko czekał Gerrard. Anglik huknął z półwoleja tak, że gdyby trafił w Casillasa, to nie byłoby z niego co zbierać. Kapitalny gol Gerrarda! Osiem minut później "Stevie G." znów miał okazję na gola. I znów po fenomenalnej akcji. Babel przepuścił piłkę do Kuyta, ten piętą zgrał do Gerrarda, a kapitan Liverpoolu huknął na bramkę. Casiilas tym razem zdołał obronić strzał. Chwilę potem Sneijder dwukrotnie postraszył Reinę, ale ten pokazał, że jest pewnym punktem Liverpoolu. W odpowiedzi Babel strzelał w krótki róg bramki Casillasa, ale ten spisał się wzorowo.

Jeszcze lepiej interweniował w 82 minucie. Gdy po strzale Torresa fani "The Reds" widzieli już piłkę w siatce, Iker wyciągnął się jak struna i wybił futbolówkę na rzut rożny. Kilka minut później Torres zszedł z boiska, a w jego miejsce wszedł Andrea Dossena. I to właśnie ten obrońca podwyższył wynik na 4:0. Po raz kolejny Liverpool zagrał akcję jak z podręcznika. Babel podał na prawo do Mascherano, ten dośrodkował do Dosseny i Anglicy po raz czwarty cieszyli się z gola. Ten wynik nie zmienił się już do końca meczu. Piłkarze Realu po meczu szybko umknęli do szatni, a gospodarze żegnali się z kibicami pry akompaniamencie "You'll never walk alone".

O grze Realu nie można powiedzieć zbyt wiele dobrego. Piłkarze Juande Ramosa grali tak, jak gdyby nie wierzyli w możliwość pokonania Liverpoolu. Najlepsze okazje dla "Królewskich" mieli Robben (rzut wolny) dwukrotnie Sneijder i Raul (strzał z pięciu metrów nad bramką). Żadnej z nich jednak nie wykorzystali i zasłużenie zostali odprawieni z solidnym bramkowym bagażem. Paradoksalnie najlepszym graczem ekipy Juande Ramosa był bramkarz - Iker Casillas. Gdyby nie on rozmiary porażki mogłyby być jeszcze większe. W ćwierćfinale znalazła się także londyńska Chelsea, która zremisowała w Turynie z Juventusem 2:2.