Dwie godziny i kwadrans trwała pierwsza rozprawa w procesie byłego papieskiego kamerdynera Paolo Gabriele, oskarżonego o kradzież tajnych dokumentów i listów z apartamentu Benedykta XVI. To pierwszy przypadek w historii, kiedy sądzona jest osoba z tak bliskiego otoczenia papieża - pomocnik z jego prywatnego apartamentu, który spędzał z nim każdy dzień od rana do wieczora i cieszył się zaufaniem Benedykta XVI.

Po rozpoczęciu rozprawy i wszystkich początkowych procedurach skład sędziowski udał się na ponadgodzinną naradę, po której wyznaczył następne posiedzenie 2 października. Wtedy właśnie zeznania złoży sam Paolo Gabriele.

Ponadto sędziowie postanowili wezwać na świadków między innymi osobistego papieskiego sekretarza księdza Georga Gaensweina, trzy kobiety pracujące w apartamencie Benedykta XVI i sześciu watykańskich żandarmów. Następnych świadków mogą powołać jeszcze obrona i oskarżenie.

Zdecydowano też, że oskarżony o pomaganie Gabriele informatyk z Sekretariatu Stanu Stolicy Apostolskiej, Claudio Sciarpelletti, będzie sądzony w osobnym procesie. Sąd przychylił się tym samym do wniosku jego obrony. Informatyk, który nie pojawił się na rozprawie, przez adwokata ogłosił, że jest niewinny. Jego nieobecność obrońca wytłumaczył zdenerwowaniem i napięciem.

Na krótkim nagraniu, które dotarło do włoskich mediów za pośrednictwem rejestrującego rozprawę Watykańskiego Ośrodka Telewizyjnego, widać, że majordomus siedział niemal niewzruszony na ławie oskarżonych. Nie okazywał żadnych emocji. Był spokojny, choć lekko spięty - informowali obserwatorzy rozprawy. W małej sali watykańskiego trybunału zebrało się około 30 osób.

Przewodniczący składu sędziowskiego, prezes watykańskiego trybunału Giuseppe Dalla Torre powiedział po rozprawie, że proces może trwać krótko. Jego zdaniem, odbędą się być może jeszcze tylko cztery rozprawy, a cała sprawa mogłaby się zakończyć na początku października.

Proces, budzący zainteresowanie mediów z całego świata, toczy się przy zastosowaniu nadzwyczajnych środków. Rozprawę obserwowało ośmiu dziennikarzy agencji prasowych i dzienników, ale bez kamer i aparatów fotograficznych. Zgodnie z otrzymanymi wskazówkami, przedstawiciele mediów mogą informować o przebiegu rozprawy dopiero po jej zakończeniu.

Tłumaczył, że chciał pomóc papieżowi

Rozpoczęty właśnie proces to sądowy finał skandalu, znanego pod nazwą Vatileaks. Afera wybuchła po wycieku listów hierarchów kościelnych do Benedykta XVI i tajnych not watykańskiej dyplomacji, które zostały opublikowane następnie w książce Gianluigiego Nuzziego "Jego Świątobliwość". Włoski dziennikarz przyznał, że materiały te otrzymał od majordomusa, którego przedstawił w książce jako anonimowe "źródło Maria".

Kamerdyner tłumaczył zaś wcześniej, że poprzez upublicznienie poufnej korespondencji chciał ujawnić skandale i korupcję za Spiżową Bramą i pomóc papieżowi, który - jak argumentował - nie był o tym poinformowany. W lipcu ogłoszono, że poprosił Benedykta XVI o przebaczenie.

Teraz Gabriele grozi do czterech lat więzienia, informatykowi - rok. Proces nie dotknie natomiast dziennikarza, który opublikował materiały. Watykański wymiar sprawiedliwości przyznał, że nie ma prawnych możliwości ścigania go, bo Nuzzi nie jest obywatelem ani pracownikiem Watykanu.