Nielegalny rave, na który zjechało 5 tysięcy osób, wprawił w osłupienie mieszkańców niewielkiej wioski La Peza w Hiszpanii. Impreza trwa dzień i noc od sześciu dób. Młodzi ludzie przyjechali przygotowani: mieli sześć scen, namioty, a nawet food trucki.

5 tysięcy ludzi pojawiło się 30 grudnia 2020 roku w spokojnej, liczącej zaledwie 1200 mieszkańców wiosce La Peze w Hiszpanii. Niezapowiedziani i przez nikogo nieoczekiwani goście rozpoczęli sylwestrowo-noworoczną imprezę, która przeciągnęła się na sześć dni.

Młodzi ludzie przyjechali busami, samochodami osobowymi i karawanami. Rozłożyli namioty i sześć scen. Były food trucki i stoiska z jedzeniem, w tym także z pizzą prosto z pieca.

Jest na tu 1200 osób. Wyobraź sobie, że budzisz się w piątek rano i jest nas 5200 osób, a następnego dnia 6000. Prawdę mówiąc, to był co najmniej chaos - powiedział w rozmowie z "El Pais" sołtys Fernando Álvarez.

Wejście na imprezę było darmowe. Na rave przybyli młodzi ludzie z całej Hiszpanii, a także z zagranicy: Belgii, Holandii i Włoch.

Muzyka rozbrzmiewała w La Paze non stop.

Przez 24 godziny na dobę tylko boom, boom - skarżył się Álvarez, który w końcu nie wytrzymał i zawiadomił policję.

Na miejscu zjawiło się 30 funkcjonariuszy, ale ci, zamiast zamknąć imprezę i przegonić niechcianych gości, czuwali nad ich bezpieczeństwem.

Woleliśmy, że impreza sama wygasła. Wkroczenie do akcji mogło tylko zaognić sytuację - tłumaczył przedstawiciel lokalnych służb.

Organizator imprezy rave się nie ujawnił, mimo że, jak pisze "El Pais", zdołał ściągnąć do hiszpańskiej wioski 22 zespołów muzycznych. Uczestnicy imprezy twierdzili, że dowiedzieli się o niej drogą pantoflową.

W środę muzyka ciągle grała, nie zniknęły też sceny, stragany i namioty.

Mam nadzieję, że w końcu to się skończy, bo jesteśmy trochę już zdesperowani - przyznał Álvarez.

Sołtys nie ukrywa przy tym, że jest pełen podziwu dla organizatorów. Gdyby wiedział, kim są, poprosiłby ich o zorganizowanie przyszłorocznej noworocznej fiesty dla mieszkańców La Paze.

Szczerze mówiąc, byli świetnie przygotowani. To jak małe miasteczko, były tam piekarnia, cukiernia, sklep z ubraniami i ludzie, którzy robili dredy i warkoczyki z włosów - mieli absolutnie wszystko. Ma nadzieję, że to wszystko zniknie tak szybko, jak się pojawiło, w kilka godzin - dodał.