Hamburg, na północy Niemiec, zaczyna przypominać twierdzę. W związku z piątkowo-sobotnim szczytem G20 wprowadzono tam drastyczne środki bezpieczeństwa w obawie przed atakiem terrorystycznym, jak i aktami przemocy ze strony przeciwników szczytu - pisze AFP.

Hamburg, na północy Niemiec, zaczyna przypominać twierdzę. W związku z piątkowo-sobotnim szczytem G20 wprowadzono tam drastyczne środki bezpieczeństwa w obawie przed atakiem terrorystycznym, jak i aktami przemocy ze strony przeciwników szczytu - pisze AFP.
Środowe protesty w Hamburgu /PAP/EPA/FRIEDEMANN VOGEL /PAP/EPA

Do liczącego 1,7 mln mieszkańców portowego miasta ściągnięto z Niemiec i Austrii 20 tys. policjantów. Do pilnowania porządku i bezpieczeństwa wykorzystają oni 28 śmigłowców, 3 tys. pojazdów i 185 psów.

Władze obawiają się nie tylko ataków dżihadystycznych, ale także gwałtownych protestów przeciwników szczytu, którzy od tygodni zapowiadają, że zablokują jego prace. Już w minionych dniach policja użyła armatek wodnych i gazu łzawiącego, by rozpędzić nielegalne demonstracje liczące kilkaset osób.

W czwartek rano osiem samochodów spłonęło w salonie Porsche, ale nikt nie przyznał się do ataku. Policja bada, czy incydent miał związek ze szczytem. W obawie przed zniszczeniami, część witryn sklepowych zabito dyktą albo zabezpieczono w inny sposób.

Nie ma usprawiedliwienia dla przemocy - powiedziała w wywiadzie dla czwartkowego "Die Zeit" niemiecka kanclerz Angela Merkel, która będzie gospodynią spotkania z udziałem m.in. prezydenta USA Donalda Trumpa, prezydenta Rosji Władimira Putina i prezydenta Chin Xi Jinpinga.

Według władz, na protesty przeciwko G20 może przyjechać do Hamburga do 100 tys. osób, z czego 7-8 tys. ze skrajnie lewicowych środowisk anarchistycznych. Przewidziano w sumie ponad 30 demonstracji. Jednocześnie wytyczono strefę zakazu zgromadzeń, która obejmuje 38 km kwadratowych - praktycznie całe śródmieście.

Szczególne obawy budzi zwołany na czwartek wieczorem 10-tysięczny pochód pod hasłem "Welcome to Hell" ("Witamy w piekle") zwołany przez "autonomiczny sojusz antykapitalistyczny". Władze obawiają się udziału w nim przedstawicieli środowisk tzw. black blocs - anarchistycznych grupek zamaskowanych młodych ludzi, którzy w przeszłości odpowiadali za gwałtowny przebieg demonstracji antyglobalistycznych w różnych częściach Europy.

Andy Grote, szef MSW Hamburga, który jest osobnym krajem związkowym, przestrzegł, że środowiska anarchistyczne postawił sobie za cel "zorganizowanie największego black bloc w historii". Jak pisze AFP, Hamburg jest "bastionem brutalnej kontestacji", której ośrodkiem jest okupowany od blisko 30 lat przez squattersów dawny teatr Rote Flora, położony niedaleko centrum kongresowego szczytu, które otoczono blokami betonu i metalowymi barierami.

Kolejna wielka demonstracja z inicjatywy ekstremistycznej lewicy zaplanowana jest w Hamburgu na sobotę rano.

W Niemczech pojawiły się głosy krytyki, że na miejsce uciążliwego dla mieszkańców spotkania przywódców G20 wybrano duże miasto, zamiast - wzorem niektórych poprzednich szczytów - izolowane miejsce oddalone od skupisk ludności. Władze tłumaczyły wybór Hamburga chęcią przejrzystości w czasach, gdy obywatele nie mają zaufania do polityki. Niemniej wielu hamburczyków postanowiło w tych dniach po prostu opuścić miasto.

APA