Stany Zjednoczone planują znacząco zwiększyć liczbę swych żołnierzy w Polsce - ogłosiła Georgette Mosbacher w wywiadzie opublikowanym na stronach "Financial Times". Ambasador USA w Warszawie, która objęła stanowisko w ubiegłym roku, uciekła od deklaracji w sprawie tego, czy w Polsce powstanie stała baza wojsk USA. W tej chwili amerykański kontyngent w naszym kraju liczy 4 tysiące żołnierzy.

Departament Obrony postrzega (siły XXI wieku) jako... bardziej lotne, bardziej rotacyjne - niż takie, gdzie fizycznie tworzy się szpitale i domy i sprowadza się rodziny - zaznaczyła Mosbacher, unikając jasnej deklaracji ws. stałej amerykańskiej bazy w Polsce.

Ale jeśli chodzi o obecność - która jest niezaprzeczalna - i ogromną liczbę amerykańskich żołnierzy tutaj - to są one faktem. Myślę, że (Polacy) dostaną większość tego, czego chcą - dodała.

Dopytywana przez "FT", czy chodzi o zwiększenie liczby żołnierzy o setki czy tysiące, Mosbacher powtórzyła, że "będzie ono znaczące". Przekracza setkę, setki - stwierdziła.

Londyński dziennik zwraca uwagę, że "najnowszą oznaką rosnących powiązań między Waszyngtonem a Warszawą jest podpisanie kontraktu o wartości 414 mln dolarów na mobilne wyrzutnie rakiet". Chodzi o polsko-amerykańską umowę na dostawę zestawów artylerii rakietowej dalekiego zasięgu HIMARS: zostanie ona podpisana dzisiaj w Warszawie, a udział w uroczystości mają wziąć prezydent Andrzej Duda i wiceprezydent USA Mike Pence.

W rozmowie z "FT" Georgette Mosbacher zwróciła również uwagę na zaangażowanie Polski w umacnianie europejskiej obronności.

Polacy są ważnym sojusznikiem. Przeznaczają (na obronność) 2 procent (swojego PKB) bez namawiania. Są w trakcie wartej 40 miliardów dolarów modernizacji swojej armii. Szanujemy to - podkreśliła Mosbacher.

Poprosiliśmy (inne kraje), by zrobiły krok do przodu i wzięły na siebie część obciążeń (przeznaczając na obronność) 2 procent swojego PKB - i one na to narzekają. A Polacy nie. I to nie pozostaje niezauważone. Jeśli więc chodzi o trwałą obecność tutaj - myślę, że zostaną nagrodzeni - stwierdziła ambasador USA, a prywatnie - jak przypomina "FT" - "przyjaciółka prezydenta Donalda Trumpa".