Według wstępnych, sondażowych rezultatów, socjalista François Hollande prawdopodobnie wygra dzisiejszą drugą turę wyborów prezydenckich we Francji. Tak przynajmniej twierdzą belgijskie i szwajcarskie media, które powołują się na paryskie instytuty badania opinii publicznej.

Belgijskie radio i telewizja RTBF oraz szwajcarskie dzienniki "La Tribune de Geneve" i "Le Matin", które nie muszą przestrzegać obowiązującej we Francji ciszy wyborczej, twierdzą na swoich stronach internetowych, że według sondaży przeprowadzonych wśród osób udających się do urn, Hollande uzyska od 52,5 do 53 procent głosów. Nicolas Sarkozy może liczyć na poparcie mniejsze o 5-6 procent.

Trzeba pamiętać, że chodzi o bardzo wstępne, sondażowe rezultaty, które mogą się jeszcze diametralnie zmienić.

Komentatorzy podkreślają, że rezultat wyborów nie jest wcale przesądzony. W ciągu zaledwie kilku tygodni przewaga Hollande'a nad Sarkozym zmniejszyła się bowiem aż trzykrotnie. Jednak udający się do urn zwolennicy kandydata lewicy wierzą w jego zwycięstwo. Jest jasne, że Francois Hollande wygra! Od wielu miesięcy był bardziej popularny w sondażach od Sarkozy'ego, bo ludzie mają dosyć zaciskania pasa. Jestem przekonany, że frekwencja wyborcza będzie dzisiaj rekordowa, bo ludzie chcą zmian politycznych, chcą być szczęśliwsi - wyjaśnia paryskiemu korespondentowi RMF FM Markowi Gładyszowi 34-letni Jean-Marc.

Sądze, że Hollande wygra, bo ludzie mają po prostu dość Sarkozy'ego. W epoce kryzysu wiele osób cierpi. Socjaliści bardziej troszczą się np. o biednych i bezrobotnych. Hollande ma więcej prostych, ludzkich odruchów niż Sarkozy, który był prezydentem bogatych - podkreśla z kolei 23-letni Pierre.

Wstępne, szacunkowe rezultaty drugiej tury wyścigu do Pałacu Elizejskiego mają zostać ogłoszone przez paryskie instytuty badania opinii publicznej o godzinie 20 - wtedy bowiem zamknięte zostaną lokale wyborcze w dużych miastach. Już wtedy dowiemy się prawdopodobnie - jeżeli przewaga jednego z kandydatów będzie wyraźna - kto przez następnych pięć lat będzie rządzić Francją i odgrywać ważną rolę na scenie politycznej Unii Europejskiej.

Berlin szykuje się na wygraną Hollande'a

Na ewentualność wyborczego triumfu Hollande'a przygotowuje się już rząd Niemiec. Szef niemieckiej dyplomacji Guido Westerwelle zapowiedział, że Berlin jest gotowy rozpocząć prace nad sposobami ożywienia unijnej gospodarki - a tego właśnie chce francuski socjalista.

Wielu obserwatorów sugeruje, że niemiecki rząd chce zapobiec huśtawce na europejskich giełdach, którą może spowodować zwycięstwo Hollande'a. Lewicowy faworyt wyścigu do Pałacu Elizejskiego zapowiedział bowiem, że zgodzi się na ratyfikację tzw. unijnego pakietu fiskalnego - czyli planu ratowania eurolandu - tylko pod warunkiem, że dodane zostaną do niego dyspozycje dotyczące ożywienia europejskiej ekonomii. Westerwelle chce więc - według paryskich komentatorów - uspokoić rynki finansowe sugerując, że w razie zwycięstwa francuskiego socjalisty nie dojdzie do ostrego sporu pomiędzy Berlinem i Paryżem.

Uspokoić rynki finansowe chce również sztab Hollande'a. Pierre Moscovici, szef jego kampanii, zapewnił Niemców, że w przypadku zwycięstwa socjalistów w wyborach prezydenckich "przyjaźń francusko-niemiecka pozostanie zasadniczym elementem naszej polityki zagranicznej". Będziemy kontynuować konstruktywną współpracę z Niemcami - podkreślił Moscovici w wywiadzie dla konserwatywnego dziennika "Frankfurter Allgemeine Zeitung". Nie zamierzamy wywoływać kryzysu w stosunkach francusko-niemieckich - dodał.

Moscovici, bliski współpracownik Hollande'a, który miałby przygotować jego wizytę w Berlinie - prawdopodobnie pierwszą wizytę zagraniczną nowego prezydenta, przyznał również w wywiadzie: Wiemy, że Angela Merkel wolałaby zwycięstwo Nicolasa Sarkozy'ego. Jednak w przypadku zwycięstwa Francois Hollande'a pokażemy, że przyjaźń francusko-niemiecka jest ponad wszystko. Już od siebie dziennik "FAZ" dodał, że w urzędzie kanclerskim pracuje się solidnie nad zapewnieniem, aby w przypadku zwycięstwa socjalisty utrzymana została dobra współpraca z Francją.

Sarkozy może sprawić niespodziankę

Nic jednak nie jest jeszcze przesądzone. Wielu obserwatorów podkreśla, że Sarkozy'emu udało się w ostatniej chwili prawie dogonić w sondażach Hollande'a. Komentatorzy przypuszczają, że dzięki obietnicy ostrzejszej walki z imigracją obecny prezydent przeciągnął na swoją stronę dużą część zwolenników skrajnej prawicy.

To jednak niejedyny powód jego sondażowego odrodzenia. Ludzie mieli czas, żeby się zastanowić. I wiele osób stwierdziło, że w epoce kryzysu Sarkozy jest bardziej wiarygodny. Hollande zapowiada np. wysokie opodatkowanie najbogatszych - rezultat będzie taki, że jeżeli wygra, to prywatni inwestorzy opuszcza Francję - będziemy jeszcze biedniejsi! Chce zatrudnić 60 tysięcy dodatkowych nauczycieli w szkolnictwie publicznym? To świetnie. Ale skąd weźmie na to pieniądze? - pyta retorycznie w rozmowie z naszym korespondentem paryski emeryt.

To nie będzie łatwa prezydentura

Ktokolwiek wygra wybory, jego sytuacja nie będzie godna pozazdroszczenia - twierdzi wielu komentatorów. Zwycięzca obejmie bowiem władzę w państwie, zmagającym się z rekordowym długiem publicznym sięgającym już blisko 90 procent PKB. Nowo wybrany prezydent będzie musiał zabrać się od razu do walki z nadmiernym deficytem budżetowym i starać się zmniejszyć bezrobocie dochodzące do 10 procent. Kolejnym wyzwaniem będzie pobudzenie wzrostu gospodarczego, który - według prognoz rządowych - nie przekroczy w tym roku 0,5 procent PKB.

7 maja rano zaczną się kłopoty! - obwieścił francuski tygodnik "Le Point" w swoim przedwyborczym numerze, ostrzegając obu kandydatów, że na zwycięzcę czeka natychmiast "mur długu i nieuniknionych reform". Wyzwanie gospodarcze, przed którym stanie nowy prezydent, ma zresztą wymiar europejski: Francja jest bowiem motorem napędowym strefy euro, a analitycy finansowi obawiają się, że to właśnie ona - po Grecji, Włoszech i Hiszpanii - wpadnie w "oko cyklonu" zadłużenia. W styczniu Francja straciła najwyższy rating - potrójne "A" - agencji Standard&Poor's, co wywołało wielki niepokój w kręgach finansowych i rządzących w Paryżu.

W opinii specjalistów, nowy prezydent będzie miał niewielką możliwość manewru w kwestiach gospodarczych z powodu presji rynków finansowych i ciężkiego brzemienia francuskiego długu.

Biorąc to pod uwagę, przyszły szef państwa - czy to socjalista, czy też prawicowiec - będzie zmuszony podążać drogą umocnienia dyscypliny finansów publicznych. Hollande i Sarkozy twierdzą, że chcą zredukować deficyt budżetowy z obecnych 5,7 procent do 3 procent PKB w końcu 2013 roku. Kandydat prawicy chce osiągnąć równowagę finansów państwa w roku 2016 roku, a socjalista - o rok później.

W razie zwycięstwa zarówno Sarkozy, jak i Hollande chcą podnieść podatki, by znaleźć środki na pokrycie deficytu. Dzięki gruntownej reformie systemu fiskalnego socjalista zamierza uzyskać 65 mld euro, w tym 16 mld przewidzianych już przez obecny centroprawicowy rząd, natomiast prawicowiec - około 40 mld euro. Hollande chce nałożyć nowe obciążenia przede wszystkim na bogatych mieszkańców Francji. Jego najbardziej spektakularną obietnicą jest wprowadzenie nowej stawki podatku w wysokości 75 procent dla najzamożniejszych obywateli, którzy zarabiają ponad 1 mln euro rocznie. Z kolei podwyżki podatków według planu Sarkozy'ego obciążą różne grupy społeczne m.in. przez podniesienie niższej stawki VAT z 5,5 do 7 procent.

Czy to wystarczy?

Wielu ekonomistów twierdzi, że propozycje Sarkozy'ego i Hollande'a nie wystarczą, by powrócić do równowagi finansów publicznych, gdyż w programach tych brak jest znaczącej redukcji wydatków państwa. Centrowy tygodnik "L'Express" napisał ostatnio, że zamiast szoku gospodarczego, lewica i prawica szykują się do tego, aby dać tylko prztyczka francuskiej gospodarce.

Z kolei "The Economist" zarzucił wręcz francuskim pretendentom, że uparcie negują problemy ekonomiczne kraju i boją się zdecydować na śmiałe cięcia wydatków budżetowych. Francuscy miłośnicy pikników zderzą się wkrótce z twardą rzeczywistością, niezależnie od tego, kto zostanie prezydentem - ostrzegał w ironicznym tonie brytyjski tygodnik w komentarzu do wyborów nad Sekwaną.

Hollande i jego obiecanki (cacanki?)

Jakich jeszcze zmian - oprócz kontynuacji rygoru budżetowego - mogą spodziewać się po 6 maja Francuzi w sprawach krajowych?

Hollande, który idzie do Pałacu Elizejskiego pod hasłem: "Czas na zmianę", złożył wyborcom w trakcie kampanii wiele obietnic. Ale - jak spodziewają się obserwatorzy - może zrealizować tylko część z nich. Z kolei w przypadku reelekcji Sarkozy'ego Francuzów czeka raczej kontynuacja niż przełom.

Jak twierdzi "L'Express", zgodnie z obietnicą Hollande zmodyfikuje częściowo przeprowadzoną za kadencji Sarkozy'ego reformę emerytalną, która podwyższyła wiek emerytalny z 60 do 62 lat. Socjalista pozostawi ten próg dla większości obywateli, ale jednocześnie pozwoli na wcześniejsze przejście na emeryturę w wieku 60 lat osobom, które płaciły składki przez pełny wymagany okres, czyli 41 lat.

Jedną z pierwszych - symbolicznych - decyzji socjalisty po wyborze na prezydenta ma być też obniżenie o 30 procent pensji prezydenta i ministrów.

W razie zwycięstwa kandydat lewicy wprowadzi też zapewne swoją sztandarową propozycję - tzw. kontrakt pokoleń, który ma umożliwić wsparcie przez państwo jednoczesnego zatrudniania przez firmy ludzi młodych i seniorów.

Hollande zapowiada także, że w ciągu pięciu lat stworzy 60 tysięcy nowych miejsc pracy w edukacji, zlikwidowanych za prezydentury Sarkozy'ego. Socjalista twierdzi, że nie narazi to budżetu państwa na wydatki, gdyż jednocześnie nastąpią redukcje etatów w innych sektorach budżetówki.

Kandydat lewicy zapowiada zmiany w dziedzinie energetyki atomowej, która wytwarza 75 procent energii we Francji. Według Hollande'a, do 2025 roku udział tej energii zostanie ograniczony do 50 procent dzięki rozwojowi odnawialnych źródeł energii. Jak jednak przewidują media, w ciągu pięcioletniej kadencji socjalista zamknie tylko jedną, najstarszą francuską elektrownią jądrową w Fessenheim (Alzacja).

Jeśli zaś zwycięży Sarkozy - zdecydowany obrońca energetyki jądrowej - nie dojdzie zapewne w następnych latach we Francji do redukcji aktywności tego sektora.

Szykuje się zaostrzenie polityki imigracyjnej

Niezależnie od wyniku wyborów, obserwatorzy oczekują pewnego zaostrzenia polityki imigracyjnej we Francji. Sarkozy ogłosił jeszcze przed pierwszą turą, że zmniejszy liczbę legalnych imigrantów o połowę. Zapowiedział też, że jeśli UE nie uszczelni swoich zewnętrznych granic, to Francja zawiesi swój udział w strefie Schengen i wprowadzi kontrole graniczne.

O ile eksperci uważają te pomysły za mało realne, o tyle bardzo prawdopodobne wydaje się, że Sarkozy w razie reelekcji będzie starał się zmniejszyć napływ imigrantów do Francji, jak czynił to już w okresie kończącej się kadencji.

Także znacznie bardziej umiarkowany w tej kwestii Hollande oświadczył w trakcie tej kampanii, że w sytuacji kryzysu niezbędne jest ograniczenie imigracji ekonomicznej. Dodał jednak, że sprzeciwia się zmniejszeniu liczby studentów zagranicznych we Francji i będzie prowadzić gościnną politykę w stosunku do azylantów.

Będą zmiany ws. małżeństw homoseksualnych i eutanazji?

Jeśli wygra Hollande, możliwe są także wkrótce zmiany prawne w dziedzinie społeczno-obyczajowej. Socjalista zapowiedział, że zalegalizuje małżeństwa homoseksualne i adopcję dzieci przez pary tej samej płci oraz umożliwi parom lesbijskim korzystanie z zapłodnienia in vitro. Postulaty te mają być spełnione już w pierwszym roku prezydentury Hollande'a. Obecnie homoseksualiści nad Sekwaną mogą zawierać związki cywilne, które jednak nie dają wielu praw przysługujących małżeństwom, takich jak wspólna opieka nad dzieckiem.

Sarkozy podkreśla z kolei, że jest przeciwnikiem zarówno małżeństw homoseksualnych, jak i adoptowania dzieci przez pary tej samej płci.

Socjalista obiecuje również, że zamierza przedstawić projekt prawa pozwalającego na to - aby w ściśle określonych warunkach - udzielać nieuleczalnie chorym pacjentom "pomocy medycznej w godnym umieraniu". Z kolei prawicowy kandydat zdecydowanie opiera się dopuszczeniu jakiejkolwiek formy eutanazji we francuskim prawie.

Sarkozy - albo go kochają, albo nienawidzą

Kończący kadencję Nicolas Sarkozy - jak żaden inny francuski prezydent - spolaryzował opinię publiczną. Jednych zadziwia swoją niespożytą energią i dynamizmem, innych irytuje ekstrawaganckim, jak na szefa państwa we Francji, stylem rządów i sposobem zachowania.

Sarkozy zajął drugie miejsce w pierwszej turze wyborów prezydenckich z 22 kwietnia, zdobywając 27,18 procent głosów. Według najnowszych sondaży, po środowej debacie telewizyjnej obu kandydatów jest on o 5-6 punktów procentowych za Hollandem.

Znany wszystkim Francuzom jako "Sarko" polityk obejmował w 2007 roku urząd jako "człowiek przełomu", który miał przeprowadzić konieczne reformy, uzdrowić gospodarkę i przywrócić swojemu krajowi pozycję w świecie. Po pięciu latach mandatu większość rodaków jest rozczarowana jego prezydenturą, a zwłaszcza zastojem gospodarczym kraju.

Jako prezydent "Sarko" zraził do siebie wielu Francuzów nie tylko poglądami i proponowanymi reformami, ale również - a być może jeszcze bardziej - charakterem, zachowaniem i stylem politycznego działania. Francuscy komentatorzy są zgodni, że Sarkozy był pod tym względem zaprzeczeniem tradycyjnych cech, których wymagało się dotąd od francuskich prezydentów: umiaru, stateczności i powagi.

Dla zażartych przeciwników "Sarko" symbolem jego prezydentury pozostanie krótkie zdanie: Spadaj, palancie! (w oryginale: "Casse-toi pauv'con"). Słowa te szef państwa wypowiedział w lutym 2008 roku w czasie targów rolniczych w Paryżu do mężczyzny, który nie chciał podać mu ręki. Sprawa, nagłośniona dzięki filmowi wideo w internecie, nadszarpnęła mocno reputację Sarkozy'ego, a sławna dziś fraza pojawia się na niemal wszystkich antyrządowych manifestacjach we Francji.

Hiperaktywny pracoholik i "prezydent bogaczy"

Nawet jednak przeciwnicy Sarkozy'ego przyznają, że wyróżnia go niezwykła witalność i "hiperaktywność". Ambitny, nadaktywny, pracoholik, nigdy nie odpoczywa - tak wyraziła się o Sarkozym Anita Hausser, autorka biografii, opublikowanej jeszcze przed jego wyborem na głowę państwa. Wybitny publicysta, nestor dziennikarstwa politycznego Alain Duhamel mówił z kolei żartobliwie o "patologicznej energii" prezydenta.

Na łamach tygodnika "Le Point" porównywano Sarkozy'ego do Napoleona Bonaparte - nie tylko z racji niskiego wzrostu obu polityków, ale też z powodu cechującej ich energii, dynamizmu, woli całkowitego zreformowania państwa.

Inni jednak kpili sobie z "Sarko", wytykając mu choleryczny charakter, megalomanię czy nadużywanie władzy kosztem rządu czy parlamentu. Prezydent stał się szybko ulubionym celem satyryków. Francuskim bestsellerem ostatnich lat okazała się seria humorystycznych książek "Kronika panowania Nicolasa I" Patricka Rambauda, która była ironiczną pochwałą życia "na dworze" Sarkozy'ego, ukazanego jako absolutystyczny monarcha.

Innym zarzutem Francuzów w stosunku do prezydenta jest jego upodobanie do luksusu i bliskie znajomości z miliarderami. Wytyka mu się do dzisiaj, że zwycięstwo wyborcze w 2007 roku świętował w towarzystwie gwiazd show-biznesu i biznesmenów w jednej z najbardziej luksusowych restauracji na paryskich Polach Elizejskich, a zaraz potem wybrał się na wakacje na jachcie bliskiego mu biznesmena.

Choć potem Sarkozy żałował publicznie tego zachowania, to jednak przylgnęła do niego na stałe opinia "prezydenta bogaczy", bardzo źle odbierana we Francji.

Prywatność wystawiona na widok publiczny

Krytykowano go też nad Sekwaną za eksponowanie życia prywatnego, co uważa się za zerwanie z tradycją prezydencką we Francji. Jeszcze przed wyborem na szefa państwa jego związek z drugą żoną i osobistą doradczynią, Cecilią, był w centrum uwagi mediów. Sarkozy nie wahał się mówić publicznie o swoich kłopotach małżeńskich niedługo przed tym, jak rozwiódł się z Cecilią w kilka miesięcy po zwycięstwie w wyborach prezydenckich.

Jeszcze głośniej w mediach było o romansie, a potem małżeństwie prezydenta z włoską modelką i piosenkarką, 13 lat od niego młodszą, Carlą Bruni. Ślub pierwszej pary Francji odbył się w lutym 2008 roku. Nowa małżonka zyskała dużą popularność nie tylko dzięki nieprzeciętnej urodzie, ale także działalności charytatywnej, m.in. na rzecz walki z analfabetyzmem i z plagą HIV/AIDS.

Atrakcyjna Bruni jest uważana przez sztabowców Sarkozy'ego za duży atut w walce o reelekcję. Prezydencka małżonka wspiera zdecydowanie swego partnera podczas obecnej kampanii wyborczej, pojawiając się regularnie na największych mityngach. Brała udział w telewizyjnych programach przedwyborczych, deklarując, że w "100 procentach" popiera męża, choć sama ma wielu znajomych w lewicujących sferach artystycznych.

Żonaty trzykrotnie Sarkozy jest ojcem czworga dzieci - Pierre'a i Jeana z pierwszego małżeństwa, Louisa ze związku z Cecilią oraz małej Giulii z małżeństwa z Carlą Bruni. Dziewczynka przyszła na świat w październiku ubiegłego roku. Jak podkreśla się nad Sekwaną, było to pierwsze w historii Francji dziecko prezydenta, które urodziło się w okresie pełnienia urzędu przez głowę państwa.

"Normalny prezydent" jeździ rowerem i chroni życie osobiste

Francois Hollande - który pod względem charakteru jest całkowitym przeciwieństwem Sarkozy'ego - jeszcze rok temu nie liczył się w sondażach. Zresztą do wiosny ubiegłego roku to nie on, ale były szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego Dominique Strauss-Kahn był murowanym kandydatem Partii Socjalistycznej na prezydenta. Jednak gdy niespodziewanie odpadł z rywalizacji w maju 2011 po skandalu seksualnym w Nowym Jorku, Hollande dostał nieoczekiwaną szansę na start w wyborach. I potrafił ją wykorzystać, wygrywając zdecydowanie z szefową Partii Socjalistycznej Martine Aubry jesienne prawybory.

22 kwietnia Hollande zwyciężył zaś w pierwszej turze wyborów prezydenckich, zdobywając 28,63 procent głosów.

Hollande zaskoczył w ciągu ostatnich miesięcy wszystkich tych, którzy go dotąd nie doceniali. Jak twierdzi jeden z najlepszych znawców francuskiej polityki, publicysta Alain Duhamel, socjalista w walce o Pałac Elizejski pokazał nieoczekiwanie "silną wolę, samodyscyplinę i waleczność".

W swojej kampanii Hollande powtarzał wiele razy, że będzie "normalnym prezydentem". Ma to oznaczać, że będzie sprawował urząd w sposób bardziej spokojny i wyważony niż Sarkozy. Socjalista twierdzi też, że jeśli zostanie wybrany, to nie będzie, jak obecny szef państwa, koncentrował niemal całej władzy w Pałacu Elizejskim kosztem rządu i parlamentu.

Według otoczenia Hollande'a, od Sarkozy'ego, jak również od niektórych innych działaczy PS odróżnia go prosty, pozbawiony zbędnych wygód sposób życia. Prasę obiegły swego czasu zdjęcia Hollande'a, gdy poruszał się po Paryżu na swoim ulubionym skuterze. Jest znany z tego, że jest miłośnikiem futbolu i zagorzałym kibicem.

W przeciwieństwie do Sarkozy'ego, socjalista bardzo niechętnie mówi o swoim życiu prywatnym. Jego partnerką jest dziennikarka polityczna, młodsza od niego o 11 lat, Valerie Trierweiler, którą polityk poznał jeszcze w czasie związku z inną socjalistką, Ségol?ne Royal. Choć Trierweiler pojawia się na mityngach wyborczych Hollande'a, to rzadko w mediach można znaleźć ich wspólne zdjęcia. Kandydat socjalistów bardzo rzadko wspomina publicznie o swym związku. Do wyjątków należy wywiad z października 2010 roku, gdy powiedział magazynowi "Gala": To wyjątkowe szczęście odnieść sukces w życiu osobistym i spotkać kobietę swojego życia. Ta szansa może umknąć, ale mnie udało się ją schwytać.

Kampanię Hollande'a popiera teraz także jego była partnerka i matka jego dzieci, Royal. Stosunki w tej dawnej parze były do niedawna bardzo napięte, zwłaszcza że Royal rywalizowała z nim w ostatnich prawyborach. Jednak w czasie kwietniowego mityngu Hollande'a pojawiła się na chwilę na estradzie u jego boku, co wszystkie media skrzętnie odnotowały jako znak osobistego pojednania między dwojgiem liderów Partii Socjalistycznej.