​"W Sindżarze brakuje właściwie wszystkiego. Lista potrzeb zaczyna się od ubrań i jedzenia, a kończy na kształceniu dzieci, bo w tej chwili w Sindżarze rosną mali analfabeci" - mówią w rozmowie z RMF FM Sfean Wheed Hammo Mando, uchodźca z Sindżar, ojczyzny Jazydów i Agata Ring, wolontariuszka zaangażowana w pomoc uwolnionym z rąk oprawców z Państwa Islamskiego terrorystów z regionu Sindżar w Iraku. "Irak paradoksalnie wygląda na pierwszy rzut oka jak normalny kraj. Jednak to tylko pierwsze wrażenie" - dodają. Polacy - wśród nich wolontariusze Fundacji Pomocy Dzieciom doktora Krzysztofa Błechy - raz na kwartał jeżdżą na miejsce. Otworzyli tam między innymi szwalnię, w której do życia zawodowego wracają uwolnione kobiety.

​"W Sindżarze brakuje właściwie wszystkiego. Lista potrzeb zaczyna się od ubrań i jedzenia, a kończy na kształceniu dzieci, bo w tej chwili w Sindżarze rosną mali analfabeci" - mówią w rozmowie z RMF FM Sfean Wheed Hammo Mando, uchodźca z Sindżar, ojczyzny Jazydów i Agata Ring, wolontariuszka zaangażowana w pomoc uwolnionym z rąk oprawców z Państwa Islamskiego terrorystów z regionu Sindżar w Iraku. "Irak paradoksalnie wygląda na pierwszy rzut oka jak normalny kraj. Jednak to tylko pierwsze wrażenie" - dodają. Polacy - wśród nich wolontariusze Fundacji Pomocy Dzieciom doktora Krzysztofa Błechy - raz na kwartał jeżdżą na miejsce. Otworzyli tam między innymi szwalnię, w której do życia zawodowego wracają uwolnione kobiety.
Sindżar zostało bardzo zniszczone podczas walk z Państwem Islamskim /Voeten Teun /PAP/EPA

Michał Dobrołowicz, RMF FM: Na czym polega współpraca między polskimi lekarzami i organizacjami, w tym Fundacją Orla Staż, a Pana organizacją? Co dzieje się w Iraku?

Sfean Wheed Hammo Mando, uchodźca z Sindżar, ojczyzny Jazydów: Pomagamy ludziom. To jest nasz cel. Przede wszystkim pomagamy kobietom uwolnionym z niewoli Państwa Islamskiego. To newralgiczna kwestia, bo tego nie robi nikt. Te kobiety często nie mają dokąd wracać, bo ich domy zostały zniszczone. Nie mają mężów i bardzo często wracają do obozów dla przesiedleńców, czyli tak naprawdę do namiotów postawionych na gołej ziemi. Im jest potrzebne wszystko. Gdy stworzyliśmy dla tych kobiet szwalnię one nagle zaczęły zarabiać. Mogły same zająć się swoimi dziećmi, to pozwoliło im też zepchnąć na dalszy tor wspomnienia, które przyniosły ze sobą z niewoli. Nasz projekt skupia się na Jazydkach uwolnionych z niewoli ISIS. To kobiety, które są tak bardzo pochłonięte opieką nad dziećmi, że bardzo trudno jest im wykroić choć trochę czasu, żeby móc się rozwijać.

Agata Ring, Centrum Weterana Działań Poza Granicami Państwa: Projekt związany ze stworzeniem szwalni w Iraku jest szczególny, bo zapewnia dzieciom opiekę przedszkolną, która jest połączona z edukacją. Dzieci uczą się tam angielskiego, a kobiety uczą się szyć. Trzeba pamiętać, że to kobiety, które niejednokrotnie próbowały popełnić samobójstwo. Ten projekt jest też częścią pomocy psychologicznej. Dzięki zarobionym pieniądzom kobiety mogą zająć się swoimi dziećmi, także w sensie materialnym. 

Gdzie uruchomiona przez państwa szwalnia konkretnie działa?

Agata Ring: Projekt rozpoczął się w ubiegłym roku w górach regionu Sindżar. To miejsce można porównać do matecznika Jazydów. Właśnie tam doszło do ludobójstwa na Jazydach. Wydaje nam się, że jest to najlepsza lokalizacja dla projektów pomocowych. Czasami zanim rozpoczniemy tam jakiekolwiek działania związane z naszym projektem, trzeba doprowadzić do tych miejsc prąd. Ta elektryfikacja wiosek w Singarze to kolejny ważny aspekt działalności. Bez elektryczności nie da się zrobić nic. Chcemy spróbować wyprowadzić dziewczęta i kobiety z Iraku na prostą tak bardzo jak jest to możliwe.

Na czym polega rola Sfeana w tym projekcie?

Agata Ring: Sfean był dla nas drogą dotarcia do potrzebujących osób: jeździł z nami do obozów dla przesiedleńców, wskazywał nam rodziny, które tej pomocy potrzebują najbardziej. Tam wszyscy są potrzebujący. Sfean zna tych ludzi osobiście, opowiadał nam historie każdej z mieszkających tam rodzin.

Często wraca pan teraz do Iraku?

Sfean Mando: Mieszkam na co dzień w Iraku, nie mogę mieszkać na co dzień w obozie dla przesiedleńców, dostałem rozkaz, żeby przenieść się do Bagdadu. Z racji tego, że te tereny są kontrolowane zmiennie przez różne grupy, obecnie mój wjazd do Sindżaru jest niemożliwy. Staram się jednak pomagać przez swoje sieci kontaktów. Pomimo tego, że nie jestem na miejscu, staram się być duchem zawsze, gdy jestem w Bagdadzie. Gdy jestem w Europie, też angażuję się.

Jak teraz wygląda życie w Iraku?

Sfean Mando: To bardzo trudne do wyobrażenia. Mnóstwo osób jest w niewoli, nie znamy miejsca ich pobytu. Wielu mężczyzn z Sindżaru otrzymuje MMS-y ze zdjęciami swoich córek z podpisami "Możesz mieć znów swoją córkę za 6, 8, 10 tysięcy dolarów". To dla nich suma niewyobrażalna.