Jedna osoba została zabita, a 20 zostało rannych podczas antyamerykańskich protestów w Kabulu. Demonstracje trwają drugi dzień, zostały wywołane doniesieniami o spaleniu Koranu w głównej bazie wojsk USA w Afganistanie.

W antyamerykańskich protestach bierze udział około tysiąca demonstrantów. Policja afgańska zaprzecza, żeby strzelała do tłumu. Informację o rannych przekazało źródło w szpitalu w Kabulu, gdzie trafili ranni. Według tego źródła, dwóch rannych jest w stanie krytycznym.

Protestujący obrzucali kamieniami funkcjonariuszy policji i wykrzykiwali: "Śmierć Ameryce", "Śmierć Karzajowi". Rozwścieczony tłum nacierał na blokady policyjne i rozbijał okna w samochodach. Policja użyła armatek wodnych, żeby rozpędzić ludzi okupujących główną drogę. Ambasada USA w Kabulu oświadczyła, że jej personel pozostaje w zamknięciu, a wszelkie podróże zostały wstrzymane.

Inna manifestacja odbyła się w mieście Dżalalabad, na wschodzie kraju. Tłum skandował tam "Niech żyje mułła Omar"! Mułła Omar to przywódca talibów. Afgańskie media poinformowały, że protesty wybuchły również w Heracie na zachodzie Afganistanu; region ten jest zazwyczaj uznawany za jeden z bardziej stabilnych.

We wtorek około dwóch tysięcy Afgańczyków zgromadziło się przed główną bazą wojsk USA, Bagram, 60 km na północ od Kabulu, na wieść o spaleniu tam dużej liczby egzemplarzy Koranu przez żołnierzy sił międzynarodowych. Pokojowy protest przerodził się w ciągu dnia w agresywną demonstrację. W stronę bazy poleciały koktajle Mołotowa i kamienie. Dowódca Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa (ISAF) w Afganistanie, amerykański generał John Allen, przeprosił afgański naród za to, że "żołnierze z bazy Bagram w sposób nieodpowiedni pozbyli się dużej liczby materiałów religijnych, w tym ksiąg Koranu". Także amerykański minister obrony Leon Panetta wydał oświadczenie, w którym przeprosił za "nieodpowiednie traktowanie" świętej księgi islamu.