W rejonie ściany wydobywczej kopalni Krupiński w Suszcu, gdzie w maju zeszłego roku zginął górnik i dwaj ratownicy, było zbyt dużo metanu, który osiągnął niebezpieczne stężenie. Gaz zapaliła iskra wywołana tarciem o siebie metalowych elementów - uznali eksperci. Według WUG uchybienia, które poprzedziły wypadek w kopalni Krupiński, można przypisać konkretnym osobom. Nie można jednak jednoznacznie ocenić, że za wypadek odpowiada człowiek, a nie natura - uważa wiceprezes WUG Wojciech Magiera.

Komisja powołana przez prezesa Wyższego Urzędu Górniczego (WUG) przedstawiła dziś swoje ustalenia w sprawie wypadku. Prace nad raportem wyjaśniającym przyczyny tej tragedii trwały prawie osiem miesiący.

Komisja ustaliła, że zapalenie się metanu spowodowały iskry, powstałe w wyniku wzajemnego tarcia metalowych elementów. Doszło do tego, gdy zablokował się przenośnik, którym transportowano materiały. Wtedy zapalił się nagromadzony w okolicy urządzenia metanu. Górnicy bezskutecznie próbowali gasić pożar.

Magiera zapowiedział, że w ciągu trzech miesięcy Okręgowy Urząd Górniczy w Rybniku sporządzi orzeczenie, w którym uchybienia, prowadzące do nagromadzenia się niebezpiecznej ilości metanu w rejonie ściany wydobywczej, zostaną przypisane konkretnym osobom.

Komisja nie wskazała jednoznacznie, dlaczego w ścianie nagromadziła się niebezpieczna ilość metanu.

Do zapalenia gazu w kopalni Krupiński doszło 5 maja ubiegłego roku. W wypadku zginęły trzy osoby - górnik, a także dwaj ratownicy uczestniczący w akcji po wypadku. Ciało drugiego z ratowników odnaleziono w zadymionym chodniku dopiero po tygodniu poszukiwań. 11 górników zostało rannych. Akcja ratownicza trwała dwa tygodnie. Potem rejon wypadku otamowano ze względu na zagrożenie pożarowe. Dopiero w październiku ubiegłego roku można było otworzyć tamy.