Wrocław idzie w ślady Kopenhagi i zamyka coraz więcej ulic dla ruchu samochodowego. Drogi zamieniają się w deptaki, pojawiają się pasy dla rowerzystów i powstają kawiarniane letnie ogródki. Modyfikacje wprowadzane przez urzędników budzą skrajne emocje - od zachwytu rowerzystów i turystów po ogromne niezadowolenie kierowców.

Do centrum Wrocławia codziennie dojeżdża samochodem kilka tysięcy osób i to właśnie ta grupa jest najbardziej niezadowolona. Banki, urzędy znajdują się w centrum. Proszę sobie wyobrazić mężczyznę w garniturze z teczką na rowerze - mówią zdenerwowani.

Poziom niezadowolenia będzie rósł, bo miasto nie zamierza ułatwiać życia kierowców.

To nie jest przecież polskie odkrycie, że w każdym dużym europejskim mieście, które ma centrum, gdzie są banki i biura nie ma możliwości, żeby ludzie dojeżdżali tam samochodem. Mogą korzystać z komunikacji miejskiej - mówi Paweł Czuma z magistratu.

Przeciwko polityce miasta protestują też restauratorzy. Twierdzą, że gdy Wrocławianie nie będą mogli dojechać do rynku autem, do restauracji będzie zaglądało coraz mniej osób. Ich argumenty nie trafią jednak do urzędników, którzy już planują zamykanie dla aut kolejnych ulic.