Na razie nie ma podstaw, by stawiać zarzuty policjantom konwojującym więźnia, który zginął w radiowozie od postrzału w plecy - poinformowała prokuratura z Lipska na Mazowszu. Przedwczoraj więzień z rękami skutymi na plecach wyciągnął broń jednemu z funkcjonariuszy i pociągnął za spust.
Śledczy przesłuchali już policjantów, którzy konwojowali więźnia. Funkcjonariusze zeznali, że 23-latek sam wystrzelił z policyjnej broni i śmiertelnie ranił się w plecy. Kula utkwiła w dachu radiowozu. Wstępne wyniki sekcji zwłok nie wykluczają tej wersji. Na razie obaj policjanci mają status świadków - usłyszał od śledczych dziennikarz RMF FM.
Prokuratorzy będą teraz wyjaśniać, jak osoba ze skrępowanymi rękoma mogła sięgnąć po broń i strzelić. W tej sprawie potrzebna jest opinia biegłych balistyków. Jak ustalił reporter RMF FM, przygotowywany jest też wniosek o przekazanie śledztwa z Lipska do innej prokuratury.
Do tragedii doszło, gdy policjanci przewozili do aresztu 23-latka odsiadującego karę ośmiu miesięcy więzienia. Mężczyzna został wcześniej zatrzymany, bo po przepustce nie wrócił do więzienia.
Śledczym nie udało się od razu przesłuchać konwojujących policjantów, ponieważ jeden z nich wymagał pomocy psychiatry, a drugi zasłabł w prokuraturze i trafił do szpitala. Wstępnie ustalono, że więzień podczas zatrzymania był pijany i bardzo agresywny.
(bs)