Premier Donald Tusk wstrzymuje się z podpisaniem wniosku o odwołanie prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia, więc nie ma osoby, która mogłaby podejmować kluczowe decyzje. A lista pilnych i bardzo pilnych spraw jest bardzo długa.

Problem pierwszy - zapowiadany protest lekarzy. Od lipca zamierzają nie podpisywać kontraktów z NFZ na wypełnianie recept pozwalających na refundację. Nie ma prezesa - nie ma więc kto z lekarzami negocjować. Nie ma też kto ocenić skali problemu i zdecydować, czy w umowach rzeczywiście powinny zostać zapisy o karach dla lekarzy.

Problem drugi - kontraktowanie programów lekowych, czyli drogich terapii dla najciężej chorych na nowotwory czy hemofilię. Kontrakty muszą być podpisane do końca czerwca. Kto dogląda, by udało się zdążyć....i kto odpowie za ewentualne opóźnienie? Na razie minister zdrowia Bartosz Arłukowicz zapewnia, że wszystko idzie zgodnie z planem. Ale to nie jego rola, tylko szefa NFZ, by szpitale dostały pieniądze na potrzebne i bardzo kosztowne terapie.

Do tego dochodzi nie mniej palący problem płatności za leki do chemioterapii w kwietniu sprowadzane zza granicy. Do dziś nie ma podpisu prezesa NFZ pod zarządzeniem, które pozwoliłby na zwrot pieniędzy za faktury. Szpitale więc czekają na pieniądze i z niepokojem patrzą na rosnące długi.