Z powodu braku pomocy prawnej z Kanady gliwicka prokuratura umorzyła po 4 latach śledztwo ws. śmierci Roberta Dziekańskiego. Polak zmarł w październiku 2007 r. na lotnisku w Vancouver po tym, jak policjanci użyli wobec niego paralizatora.

Gliwiccy prokuratorzy wystąpili o pomoc prawną do Kanady krótko po wszczęciu polskiego śledztwa. Rok później postępowanie zawieszono w oczekiwaniu na realizację polskiego wniosku. Jesienią tego roku Kanada odmówiła przekazania Polsce wnioskowanych materiałów. W grudniu, po przetłumaczeniu kanadyjskiej odpowiedzi, śledztwo zostało umorzone.

Strona kanadyjska odmówiła wykonania pomocy prawnej, powołując się na artykuł trzeci dwustronnej umowy z 1994 r. o pomocy w sprawach karnych. Przewiduje on możliwość odmowy m.in. w sytuacji, gdy wykonanie pomocy naruszyłoby ważny interes którejś ze stron - wyjaśnił rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gliwicach, prok. Michał Szułczyński. Polscy śledczy wnosili m.in. o przekazanie protokołów przesłuchań świadków w kanadyjskim śledztwie oraz innych materiałów dowodowych.

Na decyzję o umorzeniu polskiego śledztwa przysługuje zażalenie. Może złożyć je np. matka zmarłego lub jej pełnomocnik w ciągu siedmiu dni od otrzymania postanowienia o umorzeniu. Według rzecznika prokuratury dalsze prowadzenie śledztwa - w sytuacji braku pomocy ze strony kanadyjskiej - byłoby bezprzedmiotowe.

14 października 2007 roku Robert Dziekański zmarł po tym, gdy na lotnisku w Vancouver policjanci użyli tasera (paralizatora), żeby go obezwładnić. Jak wynikało z nagrania, które jeden ze świadków wydarzenia zrobił na lotnisku, Dziekański zachowywał się dość gwałtownie po długim locie i dziesięciogodzinnym oczekiwaniu, kiedy nikt go nie skierował do właściwej dalszej części lotniska, jednak w niczym nie zagrażał policjantom.