W czwartek mieszkańcy małopolskiej Skawiny ponownie wyszli na ulice. Protestowali przeciwko zanieczyszczaniu powietrza przez pobliskie zakłady przemysłowe. Chcieli też kolejny raz powiedzieć głośne "nie" skawińskiemu wysypisku odpadów. Przedstawiciele gminy twierdzą, że mogą jedynie prosić i apelować. Nie mogą wejść do zakładu jednego, czy drugiego i go zamknąć.

Mieszkańcy Skawiny zebrali się przed stacją kolejową i przeszli na rynek. Przekazali władzom samorządowym petycję, w której domagają się interwencji ws. - jak mówili - zakładów przemysłowych, które ich trują.

Chcemy być pewni, że to czym oddychamy, my i pracownicy zakładów, było bezpieczne - opowiadał Bartłomiej Lisowski ze skawińskiego Alarmu Smogowego.

Mieszkańcy Skawiny od dawna skarżą się na uciążliwy fetor pochodzący z pobliskich zakładów przemysłowych.

Kilka dni temu w Skawinie zapaliło się też składowisko odpadów. Według protestujących, był to kolejny impuls do zorganizowania wczorajszego i dzisiejszego protestu.

Gmina nic nie może

Gmina może jedynie prosić, apelować do różnych instytucji, prosić o monitoring zakładu, czy kontrole. Sama nie posiada kompetencji, żeby wejść do zakładu i go zamknąć. Nie ma w Polsce takiego systemu na zasadzie strażnika Teksasu, który wchodzi i zamyka zakład. To dziś jest podstawowa bolączka. Jedne z dwóch największych zakładów przemysłowych w Skawinie same zadeklarowały, że wyłożą środki na to, żeby dokonać hermetyzacji procesu. Nikt do tego formalno-prawnie ich nie zmusił. Jedynie na zasadzie rozmów, tłumaczenia pewnych rzeczy. Deklarują, że to zrobią - twierdzi w rozmowie z reporterką RMF FM Anną Kropaczek zastępca burmistrza Skawiny Tomasz Ożóg. 

(ug)