Klinika in vitro w Policach, gdzie w wyniku zamiany komórki jajowej kobieta urodziła nie swoje, ciężko chore dziecko - przestanie istnieć. Cała załoga złożyła wypowiedzenia i zamierza odejść w lipcu. W marcu laboratorium straciło natomiast rządowy kontrakt na przeprowadzanie zabiegów.

Lekarze mówią, że nie chcą pracować w klinice w Policach. Zatrudnić chce ich szczeciński szpital MSWiA, który - być może - będzie się starać o kontrakt na refundowane in vitro.

Jak ustaliła reporterka RMF FM Aneta Łuczkowska, szef kliniki w Policach, za którego czasów doszło do pomyłki przy zapłodnieniu in vitro, odwołał się od zarzutów popełnienia błędu medycznego, postawionych mu przez rzecznika odpowiedzialności zawodowej lekarzy.

To właśnie doktor Tomasz B. miał być odpowiedzialny za bałagan w klinice, przez co pomylono zapładniane komórki. W laboratorium w Policach nikt nie nadzorował pracy laboranta dokonującego zapłodnienia pozaustrojowego, a materiał biologiczny - od różnych kobiet - przechowywany był w tym samym miejscu, co próbki. Wszystko było też nieczytelnie opisywane.

Do końca tygodnia zapadnie decyzja czy zarzuty dla kierownika laboratorium zostaną uchylone, czy też sprawa trafi przed sąd lekarski. Tam lekarzowi groziłaby nagana, a nawet zakaz pracy w zawodzie.

Sprawa stała się głośna na początku lutego, kiedy poinformował o niej "Głos Szczeciński". 30-letnia kobieta i jej mąż poddali się w zeszłym roku zabiegowi pozaustrojowego zapłodnienia w Laboratorium Wspomaganego Rozrodu w szpitalu w Policach. Kobieta zaszła w ciążę i urodziła córkę, która miała liczne wady wrodzone. Przeprowadzone badania DNA wykazały, że dziewczynka nie jest biologicznym dzieckiem 30-latki.

Po ujawnieniu - fatalnej w skutkach pomyłki - laboratorium z Polic straciło rządowy kontrakt na refundowane z budżetu zabiegi sztucznego zapłodnienia.
(es)