Olsztyńska policja wszczęła postępowanie ws. narażenia ludzi na niebezpieczeństwo po tym, jak 46-latka przyniosła na komendę... granat. Tłumaczyła, że nie była świadoma zagrożenia. Jak się potem okazało, był on tylko częścią arsenału, jaki znajdował się na terenie gospodarstwa, które kobieta odziedziczyła po ojcu.

Postępowanie wszczęto, gdy okazało się, że radziecki granat obronny typu F1 z czasów II wojny był uzbrojony i stwarzał realne zagrożenie dla ludzi. Granat został wywieziony na poligon i wysadzony.

Wszczęcie postępowania nie przesądza, czy postawimy tej pani zarzut narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo życia ludzi. Chcemy ją ponownie przesłuchać i ocenić całość materiału dowodowego. Dopiero wtedy zostaną podjęte decyzje w tej sprawie - powiedział rzecznik prasowy olsztyńskiej policji Krzysztof Wasyńczuk.

Wiozła granat autobusem

46-latka wczoraj na komendę policji w Olsztynie przyniosła granat. Dyżurny natychmiast zamknął ładunek w szafie pancernej, a z budynku ewakuowano 80 osób.

Podczas przesłuchania kobieta tłumaczyła, że jej ojciec kolekcjonował militaria. W weekend robiła porządki w odziedziczonym po nim gospodarstwie pod Lidzbarkiem Warmińskim i jeden granat postanowiła zabrać do swojego mieszkania w Olsztynie. Dopiero gdy poszła z granatem do pracy, jej koledzy doradzili, by zawiadomiła policję - wyjaśnił Krzysztof Wasyńczuk, rzecznik komendy miejskiej policji w Olsztynie.

Wczoraj funkcjonariusze przeszukali gospodarstwo, które kobieta odziedziczyła po ojcu. Znaleźli tam jeszcze jeden granat ręczny - bez zapalnika, ale również potencjalnie niebezpieczny. Były tam także trzy skorodowane karabinki z okresu I wojny światowej i dwie lufy z zamkami.