"Niestety, w przypadku niektórych ważnych śledztw odnosiłem wrażenie, że nie korzystam z pełnego poparcia Premiera. Choć muszę też stwierdzić, że nie było też z jego strony przypadków przeciwdziałania" – te dość ostre słowa pod adresem premiera czytamy w oświadczeniu byłego już ministra Lecha Kaczyńskiego. Rano prezydent odwołał go ze stanowiska ministra sprawiedliwości i powołał na nie Stanisława Iwanickiego.

Obu panów, ani odwołanego, ani powołanego nie było na uroczystości „zmiany warty” w Pałacu Prezydenckim. Choć jak zapewnił Kaczyński - nie była to nieobecność demonstracyjna. Lech Kaczyński wydał za to oświadczenie, w którym napisał: „Okazało się, (...) że w śledztwie toczącym się w sprawie, którą uważałem za pierwszorzędną, aresztowanie oficera UOP spotkało sie z niespotykaną w państwach demokratycznych reakcją UOP i Premiera. Dokonane przez sąd na wniosek prokuratury aresztowanie funkcjonariusza publicznego z UOP spowodowało atak na Prokuraturę ze strony Prezesa Rady Ministrów, który uznał, że zgodne z prawem zatrzymanie osoby podejrzanej może naruszyć autorytet Państwa. Szereg prowadzonych przez Prokuraturę śledztw w najważniejszych sprawach może doprowadzić do zatrzymania osób ważniejszych ze względu na pozycje, koneksje polityczne i wpływy niż funkcjonariusz w stopniu kapitana. W tym kontekście zachowanie Prezesa RM stanowiło całkowicie jednoznaczny sygnał, że wobec niektórych osób, instytucji i środowisk zasada równości wobec prawa zostaje uchylona” – czytamy w oświadczeniu Kaczyńskiego.

Mimo tak ostrych słów były minister twierdzi, że ani on ani – jego zdaniem – premier Jerzy Buzek nie traktują sporu jako elementu walki wyborczej. Kaczyński po raz kolejny zapewniał dziś, że w konflikcie nie chodziło ani o oficera UOP, ani o zażegnany już spór z koordynatorem służb specjalnych, Januszem Pałubickim. „Moja dymisja jest efektem sporu o praworządność w naszym kraju” – mówił Kaczyński.

foto RMF

12:00