"Losy wyprawy mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej , gdyby istniał zespół i wszyscy schodziliby razem" - mówi w rozmowie z dziennikarką RMF FM Anną Kropaczek brat Tomasza Kowalskiego - himalaisty, który zginął na Broad Peak. Przemysław Kowalski zgadza się z głównymi wnioskami raportu komisji Polskiego Związku Alpinizmu: wyprawa została dobrze przygotowana, a uchybienia i błędy pojawiły się w trakcie ataku szczytowego.

Zobacz również:

Anna Kropaczek: Czego się pan spodziewał po raporcie? Czy coś pana zaskoczyło?

Przemysław Kowalski: O sprawie było tak głośno w mediach i w środowisku, że w zasadzie raport nie mógł wnieść nic nowego. Generalnie jego główna konkluzja jest zgodna z tym, co myślimy, czyli że losy wyprawy mogły potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby istniał zespół i wszyscy schodziliby ze szczytu razem.

Czyli zgadza się pan z opinią, że zawinili ludzie?

Zareagowali nieadekwatnie do sytuacji. Warunki były na tyle dobre, wiał bardzo słaby wiatr, temperatura była - jak na zimę w Karakorum - wysoka i można było tam bez problemu poczekać.

Zaczekać na pana brata i na Macieja Berbekę?

Tak. Myślę, że wtedy byłaby dużo, dużo większa szansa, żeby wszyscy zeszli do czwartego obozu. To, ze zostali razem, to że zostali z tyłu zupełnie sami, na pewno bardzo źle na nich zadziałało psychicznie.

Czyli tu zadziałał głównie element psychicznego oddziaływania?

Tak. We wspinaniu, w górach psychika gra pierwszy element.

Krzysztof Iwicki, kierownik wyprawy, mówi, że niepotrzebna była ocena etyczna poszczególnych członków wyprawy. A pan co myśli na ten temat?

Na pewno jest potrzebna. Członkowie wyprawy zachowali się wbrew standardom, które są wpajane wszystkim adeptom taternictwa już na kursach wspinaczkowych, wbrew standardom, które zostały wypracowane przez PHZ, czyli chodzi na przykład o zachowanie kontaktu wzrokowego. Myślę, że jest to bardzo potrzebne. Natomiast, została zbagatelizowana realna odpowiedzialność kierownika wyprawy. Myślę, że to jest pewnego rodzaju niedociągnięcie tego raportu.

Co to znaczy?

To znaczy, że jego rola w zasadzie ograniczała się do podawania komunikatów pogodowych, podczas gdy on siedząc w namiocie na dole był w stanie racjonalnie i na chłodno kalkulować i ocenić to, co się dzieje na górze i wydać jasne polecenia. Wcześniej powinna być zdecydowanie twardo ustalona taktyka wejścia i zejścia. Członkowie wyprawy nie podporządkowywali się w ogóle jego zaleceniom. O ile jakiekolwiek zalecenia były.

Krzysztof Wielicki mówi, że w górach nie ma taktyki, nie ma żadnych sztywnych reguł. Tak naprawdę w pewnym momencie osoby, które wchodzą na szczyt, same decydują o tym, co dalej. Mówił, że on nie mógł zawrócić.

W to, że powiedział, iż w górach nie ma taktyki, nie jestem w stanie uwierzyć. To jest jakieś grube niezrozumienie.

Powiedział: "Nie ma procedur".

Procedur nie ma, ale jest taktyka. Taktykę wspinania ustala się nawet w dużo niższych górach, nie mówiąc już o takich pionierskich osiągnięciach jak pierwsze wejścia zimowe na ośmiotysięczniki. Tutaj taktyka gra kluczową rolę, bo wyjście późne czy wcześniejsze, powrót wcześniejszy czy późniejszy decyduje nie tylko o powodzeniu akcji, ale też o życiu czy śmierci uczestników.

Wielicki powiedział, że nie ma procedur czy wyjść o tzreciej rano czy o piątej rano. Rozumiem, że według pana to kierownik powinien o tym decydować?

Wszystko oczywiście dostosowuje się do warunków, natomiast ważne jest to, żeby było tak jak w każdym dużym przedsięwzięciu: jasno podzielona odpowiedzialność. I tutaj kierownik jest od tego, żeby pewne reguły wyznaczać. To taktyka i organizacja akcji, która ma zminimalizować ryzyko. Nie możemy zaprzeczać temu, bo w zasadzie można zapytać, po co ten kierownik tam pojechał, jeśli nie ma takich standardów i procedur.

Adam Bielecki powiedział, że czuje się kozłem ofiarnym raportu.

Trudno tu mówić o tym, czy czuł się czy nie czuł kozłem ofiarnym. Postąpił jak postąpił. Według mnie - źle. Postąpił wbrew zasadom, których się na pewno uczył i na których się wychował. Powinien przyjąć te zarzuty i się do nich ustosunkować, a nie je odpierać za wszelką cenę.

Czy powinny zostać nałożone jakieś kary?

Trudno mi powiedzieć. Raport został przekazany do zarządu Związku, a ten go przyjął. Jeżeli zgadza się z raportem i wnioskami z niego płynącymi, to jest już w gestii zarządu PZA, czy będzie jakieś postępowanie dyscyplinarne czy nie.

Krzysztof Wielicki jeszcze mówił braku procedur i o tym, że przywódczą rolę zaczął pełnić - w tej grupie, która wchodziła na szczyt - Maciej Berberka. Ale on jest oceniony w dobry sposób.

Tak jak wspomniałem - ci wspinacze, którzy biorą udział w akcji szczytowej działają w wielkim stresie i w warunkach bardzo niesprzyjających. I tutaj jest ważne to wsparcie od kogoś na dole, kto może coś doradzić, zasugerować, a nie po prostu scedować wszystko na to, co się dzieje na górze. Oczywiście to są wolni ludzie i oni podejmują decyzję, natomiast można wcześniej ustalić jakieś reguły taktyczne.

Takie są też zalecenia, czy też takie są wnioski komisji, która tworzyła raport. Natomiast Krzysztof Wielicki mówi, że ludzie, którzy ten raport pisali nie wchodzili nigdy na ośmiotysięczniki i że zaprasza ich na taką wyprawę.

Ja za to rozmawiałem z ludźmi, którzy wchodzili na ośmiotysięczniki zimą i ich ocena sytuacji ogólnej jest zbieżna z oceną komisji. To znaczy: nie zostały zachowane podstawowe zasady, zespół się rozdzielił i to przyczyniło się do tragedii.

(mal)