"Były różne przyczyny tragedii na Broad Peak: późne wyjście, wolne tempo, późne osiągnięcie przedwierzchołka. Ale chyba gwoździem do tej klęski, był fakt, że ten zespół przestał istnieć" - mówi współautorka raportu, opublikowanego dziś przez członków zespołu, który badał przyczyny i okoliczności dramatu. "Wydaje mi się, że zabrakło trochę międzyludzkich więzi i braterstwa liny" - dodaje Anna Czerwińska w rozmowie z RMF FM.

Zobacz również:

Kuba Wasiak: Wszyscy się zastanawiają, dlaczego tak negatywnie potraktowano w raporcie Adama Bieleckiego?

Jeżeli przyjrzeć się całej sytuacji, to ja bronię stanowiska naszej komisji. Uważamy, że są po prostu pewne wzorce etyczne, którymi się kierujemy w himalaizmie czy ogólnie w alpinizmie. Tym się różni ten sport od skoków narciarskich czy biegów, gdzie można wszystko dokładnie wymierzyć. To jest sport polegający na wysokich wymaganiach moralnych, etycznych, na stosunkach międzypartnerskich, polegający na tym, żeby była wzajemna troska o partnerów. Jeśli wychodzi się w góry w zespole czteroosobowym, to każdy ma trzech partnerów i nie polega to na tym, że wchodzimy na szczyt, a potem sobie ktoś tam zbiega, reszta gdzieś zostaje, nie ma łączności. Według mnie, to nie powinno tak wyglądać.

Państwo wskazują w tym raporcie winowajców. Wynika z niego, że to Adam Bielecki jest głównym winowajcą, wina Artura Małka jest trochę mniejsza...

Nie jesteśmy w stanie sprawdzić, jak to było w drugim zespole. To, co przekazywał Tomek Kowalski, to fragmentaryczne informacje, niekoniecznie prawdziwe, bo on już był na pewno mocno przez wysokość zdeteriorowany. Natomiast jeśli chodzi o pierwszy zespół, to oni po prostu schodzili, rozdzielili się już przed wejściem na szczyt. Właściwie oddzielili się. Nie chodzi o to, żeby oni ciągnęli drugi zespół, bo wiadomo, że na to mogli nie mieć siły. Była noc, było zimno. Ale można okazać jakieś minimum troski, dać im chwilę. Być może zeszłaby wtedy cała czwórka. Nikt nie żądałby od nich znoszenia...

Czy to jest główny zarzut, że oni odłączyli się jeszcze przed wejściem na szczyt?

Dla nas jest to początkiem nieszczęścia. No bo były różne inne przyczyny: późne wyjście, wolne tempo, późne osiągnięcie przedwierzchołka. Tego się nazbierało. Oczywiście mogło się skończyć dobrze, ale dobrze się nie skończyło. Ale chyba gwoździem, może nie do trumny, ale do tej klęski, był fakt, że ten zespół przestał istnieć. To, co miało być siłą tego zespołu, czyli to że mieli być we czwórkę, przestało istnieć w pewnym momencie. I wydaje mi się, że dalej już były konsekwencje tego, iż jeden zespół schodził, a drugi... No nie wiemy dokładnie, co na tej grani się wydarzyło. I taki był efekt końcowy.

A państwo mają pewność, jak to dokładnie wyglądało? Czy oni się odłączyli bez słowa, czy po prostu powiedzieli, że idą i kompletnie niezależnie od tego pozostali? Czy może ustalili, że się odłączą?


Nie wiem. Nie wydaje mi się, żeby była nad tym jakaś specjalna rozmowa. Oni się na tym przedwierzchołku razem spotkali i zapewne był tekst typu: "Słuchajcie, my już idziemy". Zostawili linę, poszli w stronę głównego wierzchołka. A drugi zespół też zostawił swoją linę i poszedł za nimi, ale to nie było raczej już specjalnie ustalone. To już sytuacja się tak potoczyła.

Ale nie wiadomo, czy ktoś mówił: "Poczekajcie, albo zostańcie, pójdźmy razem?"

Była taka rozmowa, co jest udokumentowane. Jak już Bielecki zszedł znacznie niżej i Małek był jeszcze blisko wierzchołka, a na niego wchodził Maciej Berbeka, to była taka jakby próba ze strony Maćka: "Nie schodź sam, poczekaj na nas". To była bardziej troska przewodnika o Artura, niż prośba o pomoc. Maciek się po prostu według mnie zatroszczył, żeby Artur sam nie schodził.

Czy na ocenę negatywną miało wpływ zachowanie Adama po zdobyciu i po zejściu do czwartego obozu, czy może potem zejście przez niego niżej - w przeciwieństwie do Artura, który został tam i próbował wejść?

Chyba sam sobie pan na to pytanie odpowiada, prawda? W sumie nie było wiadomo, co się dzieje. Oni mogli przypuszczać, że Tomek nie przeżył tej nocy, natomiast jeśli chodzi o Maćka - to nie było wiadomo. Wiadomo było natomiast, że to jest niesłychanie wytrzymały i odporny człowiek. I były duże szanse, że on po prostu tego dnia zejdzie, że będzie może wymagał pomocy. Więc jeśli ktoś postarałby się - tak, jak ten tragarz pakistański, który w sumie poszedł po Maćka, doszedł aż do szczeliny - to być może by był w stanie go uratować. I żeby ktoś w obozie poczekał... To jest naturalne, tak powinni się wszyscy zachować.

Czy gdyby pozostał jeden czteroosobowy zespół, a nie dwa, to ta wyprawa by zakończyła się inaczej?

Tu jest naprawdę już tyle przypuszczeń, nie chcę snuć teorii spiskowych. Wydaje mi się, że ta tragedia to po prostu konsekwencja tego, że zostały popełnione pewne błędy. Późne wyjście, wolne tempo, za późne wejście na wierzchołek na Rocky Summit... Nie można mówić, że to wszystko jest wina Bieleckiego, ale ze względu na okoliczności, to najbardziej się na nim skupiło. 

On mówi, że jest ofiarą polskiego piekła, że walczył o życie, a w takich warunkach ciężko brać odpowiedzialność.

Oczywiście, że ciężko brać odpowiedzialność, ale chciałam zauważyć, że najsłabszy z zespołu, Tomek Kowalski, przeżył na grani do 6.20 rano, bo wtedy była z nim ostatnia łączność. No to dużo silniejsi od niego ludzie na pewno nie umarliby przez 5 minut czekania na kogoś. Tak mi się wydaje. To jest już zupełnie moje własne przekonanie, że przez poczekanie chwilę nic by się nie stało... Nikt nie zamarznie w 5 minut, jeżeli nie ma wiatru, nie ma wichury. Dostali w prezencie przepiękną noc. To był dzień szczytowy, noc przepiękna. Wydaje mi się, że zabrakło trochę międzyludzkich więzi i tego braterstwa liny.

Jeszcze dwie kwestie na koniec. W raporcie jest dużo wytycznych. Co dalej? Czy one się przełożą na jakieś praktyczne rozwiązania w Związku Alpinizmu? Tam jest o przygotowaniu do obsługi radiostacji, krótkofalówek, o zakupie nowych, o tym, żeby tlen był medyczny...

Chciałam zwrócić uwagę, że po śmierci Artura Hajzera Polski Himalaizm Zimowy na razie jest w zawieszeniu. Nie wiadomo, czy ktoś się znajdzie, kto dalej będzie ten temat kontynuował. Ja mam oczywiście nadzieję, że tak. A te zalecenia, które myśmy tam napisali, wynikały na bieżąco z tego, co dostaliśmy. Był materiał z jakimiś błędami: na przykład o tym, że nie było tlenu w butlach w górnym obozie, a powinien być, albo że na przykład było za późne wyjście.

Dobrze, to ja mam pytanie o te wskazówki: czy one się przełożą na praktykę?

Powinny się przełożyć. Związek dostał raport i jest jego sprawą, co on z nim zrobi. Bo my zrobiliśmy to dla Związku, nie żeby robić jakąś sensację.

Bo część członków komisji jest w Związku, prawda?

Wszyscy jesteśmy w Związku, ale zarząd ma na to popatrzeć. Na pewno trzeba pomyśleć o lepszej bazie radiotelefonów. Bo jeżeli dwa na cztery przestały działać, to chyba coś jest złego. Czyli te zalecenia nie są już sprawą komisji. My mogliśmy pokazać, na czym polegały niedociągnięcia, że nie było pewnych rzeczy. Związek ma się do tego ustosunkować i sobie z tym poradzić. To już nie jest nasza sprawa. Ja na przykład uważam, że tak nie może być, że na zimowym wspinaniu dwa radiotelefony na cztery się psują. Coś się stało.

Co dalej z polskim himalaizmem?


Ja myślę, że środowisku trzeba dać czas na otrząśnięcia się. Nie da się ukryć, że ten wypadek też podzielił bardzo naszą grupę. Część ludzi uważa, że trzeba było wszystko pod dywan zamieść. A my nie zamietliśmy. Ludzie mają do nas pretensje, więc może zostawmy to jakoś przez chwilę. Ja myślę, że na dziś nie ma organizatora. Teraz, po śmierci Artura Hajzera nie wiem, czy ktoś się zaraz znajdzie, bo oprócz tego, że się jest himalaistą, to trzeba to umieć zorganizować. Artur był świetnym organizatorem. Nie ma również pieniędzy. Nie za bardzo jest też kadra, bo - co tu dużo mówić - nie ma za dużo młodej kadry. Artur miał taki pomysł, ten himalaizm zimowy w lecie na przykład sprawdzał ludzi. To też niekoniecznie wyszło. Także nie wiem. Ja nie widzę tego w jasnych barwach. Trzeba dać przede wszystkim środowisku chwilę na jakieś dyskusje. Teraz jest festiwal w Lądku Zdroju. Będziemy tam, może porozmawiamy. Żeby nie było teorii spiskowych. Żeby wszystko było jasne.

Dużo ludzi ma pretensje do siebie nawzajem?

Ja właściwie nie mam pretensji do nikogo. Oceniam fakty tak, jak mówi mi moje doświadczenie. Naprawdę. Przecież ja Adam Bieleckiego fizycznie nie znałam przed wyprawą i nie miałam do niego nic. Ale jak zaczęłam się temu wszystkiemu przyglądać... Ja nie mówię, że on jest głównym winowajcą, ale pewne rzeczy zrobił według mnie nie tak - i tak stwierdzam. I takie komisja ma podejście.