Właściciel kantoru, którego napadnięto w piątek w Warszawie, wiózł dwa miliony złotych. Bandyci ukradli jednak tylko jedną torbę z pieniędzmi, w której było prawie 900 tysięcy złotych. To najnowsze ustalenia policjantów w sprawie piątkowych wydarzeń przy ulicy Stawki w Warszawie, do których dotarł reporter RMF FM Roman Osica.

Jak ustalił nasz reporter, policjanci łączą dwa napady - na właściciela kantoru z piątku i napad na bank na Grochowie sprzed półtora tygodnia. Po drugie, na miejscu piątkowego napadu zabezpieczono sporo śladów - między innymi najprawdopodobniej krew jednego z napastników. Policja nie chce oficjalnie tego potwierdzić. Marcin Szyndler z komendy stołecznej przyznaje jednak: Te ślady są na tyle optymistyczne, że wierzymy głęboko, że ich analiza, porównanie doprowadzą do tego, że uda nam się tych sprawców zatrzymać.

Problem jednak jest szerszy. Nasz reporter rozmawiał z właścicielami kantorów i okazuje się, że ci nagminnie wożą dużą gotówkę bez praktycznie żadnej ochrony. Powód to chęć zaoszczędzenia.

Głównym zarobkiem właścicieli kantorów są duże wymiany gotówkowe dla firm. Odbywa się to głównie w ten sposób, że właściciel takiej firmy dzwoni i mówi, że szybko potrzebuje na przykład pół miliona euro. Kantor wysyła więc pracownika z gotówką. Dlaczego właściciele kantorów nie chcą wziąć konwoju, który nie jest drogi? Bo - jak usłyszał nasz reporter - jeśli ktoś zobaczy konwój, to domyśli się, że kantor ma duże obroty i wtedy kłopot murowany, bo placówka staje się celem bandytów.