Magdalena Merta nie wierzy, że to pracownik polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych pomyłkowo nadpalił dokument jej męża. "Dowód zniszczono już w Rosji, a nie w Polsce" - twierdzi żona wiceministra kultury Tomasza Merty.

Według Magdaleny Merty, to po prostu dalszy ciąg próby zdjęcia winy z Rosjan. Osoba, która twierdzi, że uszkodziła dokumenty przez przypadek, nie mówi prawdy. Dla mnie jest to oczywiste - mówi żona wiceministra kultury.

Według ustaleń dziennikarzy RMF FM, dowód zniszczono przypadkiem, gdy jeden z pracowników Ministerstwa Spraw Zagranicznych chciał spalić dokument. Gdy rozpoczęto utylizację, ktoś nagle miał się zorientować, że spalane rzeczy są pamiątkami ze Smoleńska i utylizację przerwano.

To jeszcze bardziej szokuje żonę ministra. Bardzo chętnie zadałabym pytanie, co zrobił z resztą rzeczy. Czy niszcząc ten dowód, ukradł jednocześnie obrączkę mojego męża, jego portfel i zegarek? - zastanawia się Magdalena Merta.

Zapowiedziała, że złoży wniosek o dodatkowe badanie, gdzie i kiedy zniszczono dowodów jej męża. MSZ nie chce oficjalnie komentować sprawy. Resort nie będzie się wypowiadał na temat śledztw, które się toczą - mówi rzecznik ministerstwa spraw zagranicznych Marcin Bosacki.

Prokuratur Dariusz Ślepokura potwierdził, że jeden z pracowników wyższego szczebla z ministerstwa zeznał o przypadkowym zniszczeniu dokumentów. Dodał, że w sprawie będą prowadzone przesłuchania, m.in. osób zatrudnionych w resorcie.