“Pomimo rygorystycznej ustawy Kraków powoli zaczyna przypominać wielką jaskinię hazardu. Niemal na każdym rogu ulicy znajdziemy rozświetlone neonami brzydkie kioski i budki z automatami do gier” – pisze w piątkowym wydaniu “Dziennik Polski”. “Izba Celna zupełnie sobie nie radzi z wysypem lokali zajmujących się hazardem. Na miejsce jednego zlikwidowanego punktu, wyrasta kilka nowych” – podkreśla gazeta.

“Nieoficjalnie celnicy bronią się, że lawina salonów gier to efekt wadliwej ustawy hazardowej z 2009 roku. Została ona zakwestionowana przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w 2012 roku. Choć Sąd Najwyższy uznał, że przepisy będą obowiązywać do czasu wyroku Trybunału Konstytucyjnego - zrobił się prawny bałagan" - pisze dziennik. Podkreśla, że władze Krakowa nie czują się winne tej sytuacji.

Gdyby automaty stały w budynkach gminnych, moglibyśmy próbować je wyeliminować. Natomiast najczęściej są to kioski wolno stojące na terenach prywatnych - mówi Jan Machowski z krakowskiego magistratu. Miasto nie ma kompetencji do walki z tym zjawiskiem. To ustawa miała je wyeliminować, ale tak się nie stało - tłumaczy.

Mieszkańcy Krakowa nie kryją oburzenia zalewem punktów z jednorękimi bandytami. Na naszym osiedlu hot spot wyrósł vis a vis ośrodka kultury, do którego chodzą nasze dzieci - mówi “DP" mieszkaniec Wróblowic. Nie widzieliśmy tu żadnej kontroli. Pewnie dlatego, że lokal działa głównie wieczorami i w weekendy, kiedy inspektorzy mają wolne! - dodaje.

W piątkowym "Dzienniku Polskim" także:

- Manewry Anakonda w Polsce

- Skarbówka ściga barmanów

- Marek Sowa ministrem?

Dziennik Polski