Na Słowacji rozpoczyna się się dyskusja o tym, dlaczego linie wysokiego napięcia nie są oznaczone - tak jak w zachodniej Europie - czerwonymi balonami. W piątek w wypadku śmigłowca ratunkowego w Słowackim Raju zginęła cała 4-osobowa załoga. Maszyna zahaczyła właśnie o linię energetyczną i runęła z wysokości około 50 metrów. Ratownicy lecieli z pomocą do 10-letniego chłopca, który złamał nogę.

Zmiażdżona kabina śmigłowca leży na dnie płytkiej w miejscu wypadku rzeki Hornad. Ogon opiera się na drzewach i stromym brzegu. Wszędzie wokół czuć zapach paliwa lotniczego. Na brzegu jest część wydobytych z wraku elementów: potrzaskane pilotów, uszkodzony kask jednego z członków załogi. Słowacy otworzyli już szlak turystyczny prowadzący przełomem Hornadu, więc co jakiś czas przy szczątkach maszyny zatrzymują się gapie. 

To straszne, gdybym wiedział, że to się stało w tym miejscu, nie przyszedłbym, bo widok jest okropny. Słyszałem o katastrofie tego śmigłowca, to wielkie nieszczęście - powiedział naszemu reporterowi przechodzący obok turysta z Holandii. 

Ratownicy powoli usuwają szczątki maszyny, ale do tego potrzebna jest pomoc śmigłowca. 

Przypomnijmy, że maszyna leciała po 10-letniego chłopca, który złamał sobie nogę. Młodego turystę z Niemiec przetransportowała do szpitala inna grupa ratowników.

(mal)